hsienko
  TRZEJ
 
Janusz miał zdawać maturę. Już kilka dni po rozpoczeciu nauki w szkole zwrócił się do ojca po pieniadze na korepetycje. Na pytanie, co to takiego, Stasiek usłyszał, że douczanie przed egzaminami na studia.

- W  takiej szkole douczanie? - zdziwił się. - Przecież ty mnie kantujesz.

Cóż mógł Stasiek wiedzieć o korepetycjach i mechanizmach ich funkcjonowania. Skąd mógł wiedzieć.

- To jest tak, że płaci sie kilkaset złotych za jedną godzinę korepetycji i człowiek ma wiecej szans zdać egzamin. Absolutnie.

- Dlaczego? - zapytał Stasiek, były przewodniczący gromadzkiej rady nardowej.  Januszowi jakby coś nie pasowało, że tata nie rozumie takiej prostej sprawy.

- Dlatego, że tych korepetycji udzielają egzaminatorzy z komisji, którzy są w komisjach przed którą się zdaje egzaminy! - próbowal wyjaśnić Janusz. - Cała klasa chodzi. Wiesz tato, rodzice co niektórych też będą egzaminować. Można załapać się na pewniaka.

- Dziecko, toż to przecież hektar trzeba by było sprzedać! A my wam kupujemy! Zdasz to zdasz, nie to nie! - Stasiek był zdecydowany i raczej nie próbował rozważyć innej możliwosci, a nawet konsultacji w tej sprawie z mamą czy na przykład bratową, która wiedziała w czym rzecz. Przecież jej kuzynki uczyły w tej szkole. 

Janusz chciał zdawać na ekonomie, lub geografię. Od dziecka pasjonował się tym przedmiotem. Czytałł książki podróżnicze, ksiązki naukowe, nauka szła mu szybko i beztrosko, czytał opracowania archeologiczne, zbierał eksponaty,  Geografa była oknem na świat, odkrywaniem nieznanego. Była fascynujacem obrazem globu. No i miał swój cel - musiał kiedyś zobaczyć mecz ligi angielskiej, o czym marzył od dziecka. Od chwili, kiedy obejrzał w telewizji finał Pucharu Zdobywców Pucharów Chelsea Londyn - Real Madryt. A później powtórke tego meczu w Atenach. Dziękował Marianowi Łasiakowi, nauczycielowi z podstawówki, który rozpalił w nim pasję do sportu i geografii.

Niestety, nie stać było Janusza na pobieranie korepetycji. Nie był gorszy od wielu innych uczniów, ktorzy nie martwili sie żadnymi egzaminami,toteż wierzył, że razem z nimi, coć bez douczania, to przebrnie egzaminy. Zdali wszyscy, dostał się tylko jeden. Ten, który uchodził za najmniej zdolnego, którego przepychano z klasy do klasy. Był synem partyjnego notabla z województwa, najważniejszej elity politycznej. Jak to jest - myślał. - Zdali i nie zostali przyjeci. Wyjaśnienie zobaczył po kilku dniach.Dostali się na listy orzyjętych z odwołania.  Wszyscy.

Został na lodzie. Jakby obuchem oberwał po głowie. Czytał kilka razy listy przyjętych. W końcu poszedł z miasr\teczka kadademickiego do Karczmy. Nachlał się piwa..

- Ten świat jesr pierdolniety - śpiewał idąc do domu. Tak tak, tatuńciu kochany twój pierdolniety, bo światek jest porąbany i ty to wiesz - zwrócił się do Staśka Mieńko. - Jesteś, były panie wójcie kutwa i sknera i twój synalek nie bedzie studiował. A wystarczyło kilka lekcji korepetycji kupić.  Kupić u koga trzeba - mamrotał zamroczonym głosem.  Dziwił się, ze dotarł do domu i nie wcięło go gdzie po drodze, Albo nie wylądawał w Rzeszowie, czy na końcowym przystanku innego pośpiesznego autobusu, który jechał w kierunku wsi.

- Chyba pójdę do ciebie na wagowego. - mówił do ojca rano. - Żłopał gorący rosół ze szklanki.

Stasiek łykał gorzko słowa równie gorzkie i złośliwe. Poszedł do swojej roboty. A może w duchu i cieszył sie, że mu będzie lżej, bo zawsze bedzie miał kto pomóc w polu. Tu się chłop dorabia, skupuje po spłachetku łaki i lasu, żeby chociaż po dwa hektary im dać w wianie, a sił coraz mniej. Teraz już o weselach trzeba myśleć.

I myślał Stasiek o weselach. Któegoś wieczora Inka postawiła sprawęjasno. Jest chłop, ma być wesela i tyle! Stasiek wiedział, że na takie słowa nie ma rady. Całe szczęście, że to niemal sąsiad przez miedzę - dumał w nocy Stasiek nie mogąć zasnąć. - Całe szczęście.

Ale Jasiek Mieńko, syn Staśka wyczuwał jakiś niepokój w twarzy taty. Coś mu nie grało od chwili, kiedy starał sobie przypomnieć rozmowy z ojcem z dzieciństwa.

Wesele było tak jak każde na wsi. Trzydniowe. Cała wieś z prawej strony rzeki chodziła piana przez tydzień. Niestety - marzeniaa Staska Mieńko o dokupieniu półtora hektara od Wasikowskiego zostały wychuchane przez ten tydzień ustami weselnych gości.

Po raz  drugi w żybciu narąbał się gorzałki. Nie wiedział jakim cudem znalazł się  u wuja , brata Staśka, który mieszkał sto metrów obok domu weselnego. - Tak wuj dostał kredyty i już ma i stodołę i oborę i chałupe jako taką. A ty Stasiek - mówił do siebie ojcu wracając do domu z weselisk. Ty będziesz dalej mamrotał do lata nad tym, jak tu zdobyć grosz na dokupienie hektara lub dwóch, dumaj sobie tato, dumaj, byleś nie mamrotał głosno - kończył własne dywagacje wychylając "kacowy" kielich. Poczuł się lepiej.

Rok 1976


Już było po podstawowej fazie matury i ustnie powinnismy potwierdzić właściwe przygotowanie z języka rosyjskiego i gegrafii. Byliśmy pewni swojej wiedzy. Przecież rosyjskiego uczył sam dyrektor i u niego nie było taryfy ulgowej. Aliści na kilka dni przed godzią zero, odbyliśmy w kilku tajne zebranie i postanowiliśmy. - Nie zdajemy rosyjskiego. Będzie zmiana. Zdajemy matematykę. Wybuchła konsternacja na wszystkich frontach. Matematyka zamiast rosyjskiego.

Zanim doszło do egzaminów i wszelkich zdarzeń okołomaturalnych, byłem wklejony w sprawy piłki nożnej i meczu wyjazdowego do Suchodołow, a nawet nie tylko. W kraju szalała polityka i szerzyła  się propaganda przeciwko "warchołom w Radomiu i Ursusie". Mecz był w weekend.

W sobote do taty przszła pani Pielakowa i jej mąż. Ten sam Pielak, którego podziwiałem i ciągle pytałem tete, dlaczego Pielak sam przyjeżdża w pole, bo mieliśmy przez wspólna miedze zboża. No sam nakłada na lgi po 20-30 snopków, wchodzi na wóz, sam układa, później schodzi i ponownie narzuca po 20-15 snopków...- Tato, dlaczego taki starszy pan sam tyra: - Nie ma dzieci, które by mu pomogły?

- Pracują dzieci w mieście. A on się pewnie boi, że bedzie deszcz i zmoknie ten jęczmień. Byś mu podal tam ze 30 snopków, kiedy już swój wóz ułożyliśmy.

Szedłem wówczas do Pielaka, a tata tylko mówił do niego:

- Tam syn panu pomoże, bo jeszcze spadnie podczas wdrapywania. Zwykle to kolejne 30 snopków uzupełniało ułożenie na 4 rzędy, czasem nawet pięć.

Grzecznie dziękował i pozwalał sobie brać ulęgałki spod gruszki - ile tylko chce.

Pamiętałem tę gruszke z dzieciństwa, ale to historia na inna opowieść.

- Maniek pracuje? - spytał tata.

Tata pytał o jego syna, który pracował w Radomiu. Przyjeżdżał tylko w dni urolu, albo jakieś święta. Niestety  - pogoda nie wybiera dni kiedy może pokazać jak ona ważna i nie słucha życzeń ludzi, kiedy ma popadać, albo pobyć uporoczywie upalną.

- A wiada tam co robi? Wisz co tam w tym Radomiu sie dzieje!? - Odpowiadał tacie. Mnie od razu treści ich rozmów interesowały. 

Nadal mówiono cicho o wandalach i warchołach z Radomia. A Wolna Europa nadawała odwrotnie, całkiem co innego. Że robotnicy zaprotestowali przeciwko podwyżkom cen. Że rozruchy, że chleb, cukier, wędlina drożyzna itp, itd, tak bez umiaru i żenady. - Bez stołku glądziory nadają - przedrzeźniałem opinie babci o politykach. - Rzadko mówiła, ale magnetofon umieszczony w mózgu precyzyjnie rejestrował.

W kraju wielki ruch. Zlikwidowano gronady które miały być najbliżej rolnika. Zlikwidowano powiaty. Stasiek Mieńko wiedział jedno - te powiaty powrócą. Powrócą nawet wówczas, kiedy to bedzie po 2000-nym roku. I mówił, że to głupota, ta likwidacja! I za dużo krzywdy państwu wyrządzi. 

Syn Pielaka ten pracujący w Radomiu w czasie zamieszek, nie wiedząc co się dzieje, wyszedł na ulicę po papierosy. Zgarneli go na już po kilku chwilach. Dostał pare pał po dupie, dostał wymówienie z pracy. Dostał trzy lata. Nie trenował biegów, słabo wypadł na ściezkach zdrowia.

- Jego nigdy nie interesowała polityka, nie wiemy co sie stało - pytali sami siebie Staśka. Pytała matka Mańka.

Pojechał Stasiek z matką Mańka do więzienia. - Robotnicy nie robili żadnych rozbojów - mówił Maniek. - Weszli miedzy nich jacyś z kamieniami i rzucali.

- No i cośta tam robili? - pytała mama tatę po powrocie. 

- Dyrektor więzienia pytał o Mańka - odpowiedział tato. - Opowiedzaiłem co wiedziałem i co widziałem. Jest nadzieja, że mi uwierzył. Dobrze, ze jako wójt niczym się nie splamilem, że jak sąsiad nie podpadłem, ale dziwne żetaki dyrektor wierzy starym wójtom, bo przecież już dawno, bo sześć lat temu ich 'wyczyścili'. Pozwalniali wszystkich po wypadkach gdańskich. Powiedział, że wszystko wokładnie opisze i jest nadzieja, że Mańka wypuszczą.

- Ale nic tam nie brałeś od Pielaków? - spytała mama.

- Za samochód zapłacili aby! Nic mnie ta niedziela nie kosztowała. Aby tylko bie było jakich odpysków.

Mama zawsze miała moc obaw, bo ta polityka ja dziwnie dotykała i otaczała na każdym kroku. Teraz to nawet sąsiedztwo naszych pól Pielakiem bylo ważne. Pielakowa opowiadała, jak to syn wójta czesem podaje snopki w polu. Mówiła o mnie...

Tata zerknął w moją strone. 

- Noo, na ulęgałki masz wstęp wolny cały rok - dodała mama.

===

Wracając z Radomia, Stasiek rozważał złożenie legitymacj partjnej. A w domu czekała go niepodzianka:
- Tato, idę do roboty. Jutro jadę do Lublina podpisać umowę. Bedę instruktorem sportu.

I podpisał umowę. I został instruktorem niedyplomowanym sportowym. I zaraz pojechał na szkolenie w góry. Za darmo! A za pierwsze pobory kupił spodnie i koszulę. Druga połowa pensji poszła na co innego. Nie chciał powiedzieć na co. Bo resztę obiecał mamie, a teraz przełożył tę połowę na kolejny miesiąc. 

Z młodzieżą pracował. Mecze. wyjazdy, zawody. Polubił to... Nawet biuro w Urzedzie Gminy dostał. Jak panisko siedział tam wciągając młodzież do sportu. Gmina dawała grosz, on z kolegami dzielili. Kupowali piłki, stroje, robili boiska, rozgrywali mecze. I ciągle było mało.  I ni stąd ni zowąd zaczęli do niego przychodzić ludzie i młodzież.  Żeby załatwił to i owo.

- Ja jestem za mały, ja niewiele mogę, ja nic nie mogę...- mówił im kiedy tak przychodzili Marzył wówczas tylko, żeby go nikt nie nachodził. Żeby tylko się odczepili. Szczególnie, kiedy przychodził ktoś, kto liczył na przydział na ciągnik, na inne maszyny rolnicze. Szybko okazało się, że mylą go z sekretarzem partii, który idąc do swojego pokoju przechodził przez jego pomieszczenie. Stawał się jakby giermkiem pierwszego sekretarza kage. To znaczy Komitetu Gminnego PZPR. 

Po okresie próbnym sprawa stała się jasna - szykowano go na szefa ZSMP w gminie. Otrzyma poparcie 'pierwszego z kage'. Musi tylko wspierać sport w gminie i organizacje sportowe i młodziezowe. Że w razie czego partia pomoże. Ze dobrze bedzie zapisać się w szeregi kandydatow czekających na członkostwo, A po dwóch latach bedzie już pełnoprawnym członkiem partii. 

Petentów nie obchodziło to, że nie gmina go zatrudnia tylko ludowe Zespoioły Sportowe w Lublinie. Nic ich nie obchodziło, że tylko przez przypadek siedzi w pokoju obok sektretarza 'kagie'.  Któregoś dnia przyszła do niego stara Kobuchowska, przyszła do domu, babina już po 60-tce. Janusz pomóż mojemu Julkowi załatwić traktor. So piniadze, odwdzieczymy siee... On mówi, że jak nie kupimy trakora, to pieprzy gospodarkie. - Kobuchowska zapłakała.

- Sąsiadko droga - wrzasnął. - Co pani, jak ja mogę załatwić, ja za mały. Przecież podanie mojego ojca już kilkanascie lat leży i czeka na swoją kolejke. To wszystko idzie po kolei, każdy czeka i otrzymuje.

- Ale podobno, że jak się kto zapisze do partii, to i bez kolejki mogą przydzielić - usłyszał.

- To niech się Julek zapisze, może go tam nie zjedzą!
- Kiedy on nie chce! Nigdy! - odpowiedziała.

Sekretarz Bubela coraz częściej zagladał do jego pokoju. Tak, niby pogadac, ale coś od niego chciał. Po trzech niesiącach takiego badania wypalił wreszcie:

- Janusz, zapisz się do partii, na studia pójdziesz wuesenes w Warszawie, albo na awuef bez egzaminu. Cztery lata i jesteś kimś. Widzisz jak jest, Gierek przetrzepał troche skórę łobuzom i teraz już pójdzie do przodu.

O dysydentach - Kuroniu i Michniku czytał w biuletynah wewnątrz-partyjnych, które systemtycznie "pierwszy z kage" mu zostawiał. O marcu 1968, o strategicznych surowcach w walce ideologcznej"...  To czytali tylko wybrani, tylko zaufani ludzie pierwszego z kage. 

- Zapiszesz sie, to i tarktor ojciec zaraz dostanie! - rzucił opuszczajac pokój.

Opowiedział o wszystkim ojcu, byłemu wójtwi i członkowi partii od początku lat 50-tych. Ojciec następnego ranka pojechał do banku, pobrał zalatwianą już pożyczkę na kolejny spłachetek ziemi dla nich, pożyczył od ziecia i ... pojechał kupić używany ciągnik. Czteroletni.

Pieprze ich przydział, a ty rób jak chcesz! - powiedział kiedy ciągnik był już na podwórku. Janusz z Michałem zrazu dosiedli stalowego rumaka spod znaku URSUS c-330 i pognali w pole. Nie myślał już Janusz tego wieczora o propozyci Bubeły. Sekretarz komitetu Gminnego PZPR powrócił do tematu wstąpienia w szeregi Janusza po kilku miesiącach. 

- Okej - powiedział. - Dawać deklaracje, podpisze, ale nie chce tych egzaminów, tych studiów bez egzaminów, tych awuefów, tych wusenesów, nie chce traktoru, bo ojciec już kupił...Chce, zeby tu w szeregach było dziewięćdziesiąt procent młodych, moich i kolegów rówieśnikow, będziemy robić sport w gminie. 

Bubeła może nawet zatroskał sie. Przyjmował do partii trzech kandydatów rocznie i to był jego partyjny sukces. teraz miał czwartego, a ten mógł mu dać kolejnych. Oczwiście jego słów, że może przyciągnąć wiecej, bo sport to sport nie potraktował poważnie. Po trzech miesiącach powiedział pierwszemu sektretarzowi, że dwudziestu pięciu młodych ludzi chce wstąpić w szeregi... Wiek po dziewiętnascie - trzydziesci lat. Są z sąsiedniej miejscowości! - zakomunikował, a po kolejnym zebraniu organizacji młodzieżowej będą kolejni - dodał na zakończenie rozmowy.

Bubeła, który pojechał z nim na zebrania, bo nie wierzył, że młodzież mu wierzy, bo pewnie sam wiedział, że rodzice tych młodych jeszcze nie wiedzą, że odwiedą ich od takich decyzji - teraz ponownie był umiarkowany. Nie ukrywał tego umiarkowania, Chyba nie trawił tego, że może mieć tylku kandydatów, ze sama ilość może mu przynieść kłopoty. Pewnie konsultował to ze starszymi młodzieżowcami, z organizacją wojewódzką, z kolegami z partii i egekutywy.

Po kolejnej egzekutywie na którą go zaprosili, nie było już kolejki kandydatów, nie było zebrań, nie bylo nic...była pustka.

- Ale na kolejne zebranie egzekutywy przyjdź - usłyszał. - Będzie dużo ważniejsze. - Pomyślimy o skróceniu  okresu kandydackiego z dwóch lat, do szesciu miesięcy. Takich przyjęć jest bardzo mało. Powinieneś się cieszyć...

Janusz miał już plan. A ta rozmowa wywarcała to do góry nogami. Dwa lata pozwalały mu spokojnie pracować, ale tylko sześć miesięcy zmienilo go błyskawicznie. Bo kombinował, że przed upływem dwóch lat "odwróci się ideologocznie" i uniknie wstąpienia w poczet członków. Ot - po prostu nie przejdzie okresu kandydackiego, Zrobi voltę... Teraz ten "sukces" z którego miał się cieszyć zmienił wszystko. Nie pozostawało nic innego jak...

W lipcu to było, Przyjechał normalnie z urzędu. Wieczorem spakował się w walizkę i pojechał w Polske. - Jak nie zdam to idę do pracy jako fizyczny - powiedział na odchodne rodzicom,. Wpadnę za miesiąc, dwa, napisze.

Napisał po tygodniu. Później ojciec odpisał, przyłał telegram: "Drugi powiedział,  że jak zechce to już on napisze, że się nigdzie nie dostaniesz!?.
@@@


- Pamiętam ten dzień dokładnie. Ojciec powiedział: - Polak, Karol Wojtyła papieżem! A później posmutniał! Posmutniał, bo nikt o tym nie mówił. Bo w gazecie była tylko malutka wzmianka! - Komuniści go zabiją! - dodał. Oni nie dopuszczą do tego żeby Polak władał kościołem! Oni będą udawać że się cieszą, ale swoje będą robić...
 
 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 87 odwiedzający (127 wejścia) tutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja