hsienko
  Ja - REPORTER, dziennikarz sportowy
 

Ja - reporter sportowy, dziennikarz, publicysta.

(Z Henrykiem Sieńko rozmowia Tomasz Pakuła z Katolickiego Radia Zamość)

= Jak pan rozpoczynał przygodę z dziennikarstwem sportowym?
= To trudno uchwytny moment. Chyba dzieciństwo -  pierwszy mecz, który pamiętam, słuchałem w radio razem z tatą, Polska przegrała z Holandią w 92 minucie walki o wyjazd na Mundial do Meksyku. Ojciec się popłakał, a na drugi dzień w gazetach napisali – zamiast grać patrzyli na zegar. Po meczu Górnik Zabrze – AS Roma napisałem list do Lubańskiego z prośbą o autograf. Odpisał mi – przysłał autograf, który mam do dzisiaj. Wiesz jak gadano na wsi skąd pochodzę!! Nie chwaliłem się, ale listonosz przeczytał nazwisko nadawcy i pokazał w sklepie... - Eee! Lubański przysłał mu list!!! Była sensacja jakby biskup jechał przez wieś. Później po Igrzyskach w Sapporo napisałem gratulacje do Wojciecha Fortuny, odpisał mi kartkę pocztową z podziękowaniem „za gratulacje od kolegi Heńka! - Wojciech Fortuna – skoczek z Zakopanego”. Znów była sensacja! To był już chyba połknięty bakcyl! Pisałem w gazecie już jako uczeń LO. Fascynowałem się angielskim futbolem. W katowickim Sporcie ukazywały się artykuły o gwiazdach wyspiarskiej piłki nożnej. Wówczas Anglia otworzyła drzwi dla piłkarzy ze świata – pojawili się Argentyńczycy: 


Lubański - idol młodzieży sprzed lat. Jego nazwisko wymieniano obok takich jak Eusebio, Charlton, Cruyff, czy Beckenbauer. Później w jego stylu grał Maradona, dzisiaj Messi i Ronaldo. Autograf z przełomu lat 60-tych i 70-tych.

Ardiles, Villa, Tarantini, Holendrzy Thijssen i Gerrie Muehren, Polacy Deyna i Nowak, później inni – Urugwajczycy, Brazylijczycy…. Pamiętam, ukazał sie artykuł o najlepszym piłkarzu roku Liamie Brady’m z Arsenalu. Bardzo mnie zainteresował ranking „Player Of The Year” w którym najlepszego zawodnika wybierali sami piłkarze zrzeszeni w związku zawodowym piłkarzy. Pisałem też o drugim po Bercie Trautmanie, (bramkarzu z Niemiec w Manchester City), zagranicznym laureacie plebiscytu konkurencyjnego na wyspach "Footballer Of The Year" – Fransie Thijssenie z Ipswich. Ale pierwszy artykuł jaki napisałem o sporcie miał tytuł „Kto uruchomi ten Motor?” i dotyczył lubelskiego klubu, który dobijał się do I ligi, ale przez wiele lat nie mógł tam wejść. Miał wielu uzdolnionych juniorów, którzy się marnowali. Był taki zawodnik Jacek Figiel, którego podczas turnieju w Holandii porównywano wówczas do Johanna Cruyffa, niestety później poszedł inną drogą. Grał w Motorze wówczas Marek Leszczyński – dzisiaj trener Zrywu Gorzków. A pisanie rozpoczęło się od chodzenia na mecze Motoru przy ul. Kresowej (dzisiaj jest tam wielkie targowisko), kiedy gwiazdami Motoru byli: Famulski, Góral, Pokin-Socha, a na meczach było od 6 do 20 tys. kibiców. Kiedyś na al. Zygmuntowskich wychodząc z meczu omal nie zostałem stratowany. Chodziłem do I LO blisko Wieniawy, często byłem na stadionie. Chciałem być w spikerce. Później okaże się, że w radio współpracuję ze spikerem z Lublinianki – Witoldem Miszczakiem. Uczył mnie profesji – dziś jest emerytem i jest spikerem na Wieniawie.
 
- Których z prasowych dziennikarzy sportowych pan czytał?
 
- Było wielu, którzy wyróżniali się ponadprzeciętnymi zdolnościami. Znakomitym reporterem był na pewno Ryszard Starzyński – do redakcji Piłki Nożnej przyszedł ze Sztandaru Młodych, żeby ją wydźwignąć z kłopotów dla biznesmena Marka Profosa. I skończył pisać reportaże. Opowiadał mi, że był pierwszym dziennikarzem, który znalazł się na miejscu katastrofy samolotu w lesie kabackim. Napisał reportaż o tym dramacie i mówił mi w wywiadzie, jak ważne są w dziennikarstwie etyka i pokora, a nie szukanie sensacji. Wielu dziennikarzy wówczas na miejscu katastrofy wyeksponowało, jak to obstawiający las żołnierze chodzili i zabierali z ubrań ofiar portflele i wartościowe rzeczy.  Napisano o sępach, o złodziejach w mundurach. Pułkownik, który był dowódcą obstawy tego miejsca później nie wytrzymał psychicznie i popełnił samobójstwo. A przecież ludzie w mundurach dawali wówczas jakąś gwarancje, że te cenne rzeczy trafią do rodzin ofiar. Kiedyś byłem w redakcji Piłki Nożnej - zakolegowałem ze Starzyńskim, on był naczelnym – uruchomił rubrykę „Dryblingiem po kraju”. Pisałem w niej – także o piłce na Zamojszczyźnie, na Lubelszczyźnie. Przeprowadziłem zresztą ze Starzyńskim wywiad – tytuł: „Byłem w mieszkaniu Diego Maradony”. Niestety – Rysio zmarł młodo. Nieżyjący także Janusz Atlas miał mi zrecenzować ksiażkę – kazał dostarczyć "parę kartek". Pamiętam byłem w redakcji w Warszawie, kiedy miał lecieć do USA. Starzyński kazał kolegom go dostarczyć na lotnisko, bo obawiał się, że wstąpi gdzieś do baru w Warszawie i oleje odlot. Tytuł książki wymyślił więc Starzyński – „Zagrać w barwach Barcelony”. Myślę o jej wznowieniu, bo chyba blisko jesteśmy chwili, kiedy Polak zagra w Barcelonie. Na stadionie Śląskim podczas meczu chyba z Niemcami (wówczas RFN)  Jan Ciszewski wziął mnie do kabiny, żebym zobaczył jak pracuje komentator. Nie jest to łatwe życie. Polska przegrała 0:2. Grał Harald Schumacher, Hansi Mueller, Kaltz, Rumennigge… Ciszewski to fenomen, był otwarty dla adeptów dziennikarskiej sztuki. Byłem na pożegnaniu Lubańskiego Polska – Czechosłowacja, na meczu Górnik Zabrze – Dynamo Kijów. Lubię czytać i słuchać Romana Kołtonia – to jego artykuł w Piłce Nożnej zainspirował mnie do napisania książki o karnych, choć już wcześniej o tym myślałem. Na pewno wielkimi postaciami dziennikarstwa sportowego są Stefan Szczepek i Kazimierz Oleszek.

A wszystko rozpoczęło się w niewielkiej  podlubelskiej miejscowości.
 
- Na co powinien zwracać uwagę dobry dziennikarz sportowy?
 
- Szacunek do faktów. I na to, że każdy napisany tekst, czy nagrany materiał dźwiękowy można poprawiać i poprawiać i za każdą poprawką będzie lepszy. Ja np. dzisiaj relacjonując mecze uciekam od podawania składów, jeśli nie jestem pewien ich rzetelności co do nazwisk i metryk meczów. Kiedyś dozwolona była jedna zmiana w meczu, dzisiaj jest ich cztery  – rzetelnie podać zmiany, minuty itp. – rzadko się zdarza, w redakcjach musiałyby pracować rzesze dokumentalistów a nie reporterów. Czy to ma sens? Wiem, że dla młodych piłkarzy skład w gazecie jest ważny, jednak czy najważniejszy?. Nie wiem po co się podaje w metrykach meczów żółte i czerwone karki. To bez sensu – promować piłkarskie zło!. Można przecież napisać o tym w relacji z meczu, a nie razem ze strzelcami bramek. W penetrowaniu internetu trudnością jest to, że podaje się tylko składy swoich drużyn na stronach klubowych, swoich strzelców bramek. Dzisiaj dziennikarzem jest nawet kilkuletni chłopiec, ale on widzi mecz przez pryzmat własnej strony w internecie i kolegów których opisuje. Oczywiście są strony, gdzie jest pełna metryka – np. na stronie Orlat Radzyń, ale tam robi to Michał Szczygielski, który współtworzył pozycją portal lubelskapiłka.pl – dzisiaj student UW w Warszawie. Zawodowiec nie poda składu tylko swojego klubu. Wszędzie jest skracanie materiałów – bo w dziennikarstwo sportowe wplecione zostały: telefon komórkowy, laptop, kamera itp. Zupełnie nowoczesne środki relacji i przekazu. Kiedyś była tylko gazeta, później radio, później telewizja.  Dzisiaj internet, telewizja satelitarna, telefon komórkowy, radio internetowe, globalna telewizja internetowa (coś w rodzaju Big Brothera), kiedy to można ustawić kamerę i relacjonować ciurkiem przekaz…
 
- Jest pan redaktorem naczelnym strony www.lubelskapilka.pl a także współ- pracownikiem działu sportowego w Super Tygodniku Chełmskim. Skąd pomysł na stworzenie rewelacyjnego portalu o lubelskiej piłce, w którym można spotkać aktualności z klubów z regionu, aktualności o piłce lubelskiej, fotorelacje, felietony, artykuły historyczne, a także zgłębić wiedzę o piłce nożnej kobiet?
 
= To wyszło samo z siebie – wymyślili to młodzi ludzie, którzy chyba nie mieli pojęcia co robia, nie wiedzieli że internet staje się gazetą w której wiadomość można przekazać w kilka minut po zdarzeniu, a nie w cyklu dziennym, tygodniowym, czy miesięcznym. Nie wiedzieli, że dziś mają czas, a jutro nie, bo zmienią zainteresowania, bo kawalerka, bo szkoła, studia itp. W pewnym momencie zrozumiałem, że przy portalu są ludzie, którzy dzięki niemu idą w dziennikarstwo, chcą się rozwijać, uczą sie, teraz już studiują. Kiedyś rozmawiałem z chłopakami z Miączyna, którzy byli na obozie w Krasnymstawie – spytali kim jestem i z jakiej redakcji… Powiedziałwem. - „Aaa, no i wszystko jasne!” – padły słowa reakcji. LubelskaPiłka.pl ma już jako tytuł swoją markę. Więcej – 60/70% materiałów to są przedruki z innych portali lub gazet. I dziennikarze tych mediów często są utożsamiani nie ze swoimi redakcjami tylko z portalem LubelskaPiłka.pl
 
- Dlaczego wybrał pan piłkę nożną, a nie inną dyscyplinę?
 
= Interesowałem się tenisem i narciarstwem alpejskim, ale mi przeszło. Ale tenis oglądam, jeszcze do niedawna dla poziomu relacji Bogdana Tomaszewskiego, teraz dla poziomu relacji jego syna...
 
- Ma pan przyjaciół wśród piłkarzy?
 
= Wielu znajomych, dobrych znajomych. Człowiek raz się spotka, przeprowadzi rozmowę i jest znajomym, ale czasem kimś więcej. Byłem w Biłgoraju kiedy rozmawiano o transferze do Łady Ireneusza Zarczuka. To był wielki, ponadprzeciętny  talent, ale wybrał rodzinę i spokój a nie ryzyko wielkiej kariery. Tak jak mi mówił właśnie Ryszard Starzyński, kiedyś rozmawiał z Bobby Charltonem w Anglii, później nawet po latach jak go przypadkowo spotkał na ulicy w Londynie to wielki piłkarz go poznał. Podobnie ze mną. Wielu jest kolegami do pierwszego krytycznego tekstu, ale większość ma dystans do siebie i do tego, że piłka bez dziennikarstwa jest  nie tylko mała, wręcz bezużyteczna. Ale mamy farta do talentów - jako pierwsi pisaliśmy o dzieciach utalentowanych piłkarsko – o Dawidzie Sołdeckim, Kamilu Poźniaku, Arielu Borysiuku. Osobiście i telefonicznie rozmawiałem z wieloma sławnymi graczami, np. dla potrzeb ksiażki „Przekleństwo 11 metra” – z Jerzym Sadkiem, Hubertem Kostką, Janem Domarskim, Grzegorzem Lato, Gerhardem Rotherem (o meczu Barcelona – GKS Katowice), Lucjanem Brychczym, Stanisławem Terleckim. Sam temat – gdybym im dzisiaj przypomniał na pewno by ich naprowadził na mnie. Ale są i inne sprawy, np. mniej znany pilkarz Startu Krasnystaw, który wylosował „zielona kartę"i wyjechał do USA. Zabrakło Piotrka Gołąbka i do III ligi weszła Łada, a nie Start Krasnystaw. A Piotrek (mój sąsiad z osiedla) był tam trenerem Wisły Garfield, później współpracował (może nawet dalej współpracuje) z Tomaszem Adamkiem przy promocji jego walk.

Z byłym prezydentem FIFA spotkanie w Biłgoraju... Prezydent Joao Havelange promował wspaniałą ideę tworzenia wiosek dziecięcych SOS KInderdorf. Co ciekawe - te wioski powstały w naszych stronach - w Kraśniku, Biłgoraju, tekże w Siedlcach... Spytałem prezydenta: - Dlaczego akurat aż trzy wioski są w tym regionie, na Lubelszczyźnie? - Widocznie tutaj są najlepsze mamy, co ktoś zauważył - padła odpowiedź.
 
- Czy potrafi pan ostro skrytykować zawodnika?
 
= Pewnie, jeden się obrazi i nie mówi „dzień dobry”, inny się śmieje, jeszcze inny gotów przyłożyć.   Kiedyś chciałem nagrać rozmowę z kibicami Motoru – potraktowali mnie jako potencjalnego szpiega policji. Przestraszyłem się – omal nie dostałem, i to mocno!  Po publikacjach o karnych wielu sędziów przestało mi podawać rękę.
 
- Jest pan autorem przygotowywanej do druku książki o pierwszym powojennym klubie sportowym w Polsce, Starcie Krasnystaw. Jak narodził się pomysł napisania monografii „Pierwszy gol”? Z pewnością mógłby pan opowiadać o historii Startu kilka godzin...
 
= To też wyszło samo, z rozmów ze starszymi zawodnikami Startu i takimi co mają już po 80-90 lat. Trafiłem na artykuły z gazet, ludzie z Polski zaczęli mi podsyłać fotki i opowiadać różnie historie. Na przykład o związku aktorki filmu ”Sami swoi” (filmowej żony Pawlaka) z Krasnymstawem i piłką w Krasnymstawie, o tym w jakich okolicznościach w Zakopanem spotkał się z aktorem Ludwikiem Benoitem, uczestnik pamiętnego pierwszego meczu po wojnie, późniejszy zastępca burmistrza Krasnegostawu Zbigniew Miarczyński….
 
- Czy było coś w historii Startu, co szczególnie zafrasowało, zwróciło uwagę, a może zaskoczyło?
 
= Piszę książkę „Przekleństwo 11 metra” i trafiam na scenariusz sztuki teatralnej wystawionej w TV i teatrze szczecińskim „Rzut karny”. Autorem jest niejaki Ryszard Liskowacki, naczelny gazety „Ziemia i morze”. Okazuje się, ze to rodowity Krasnostawiani. Kurde co za zbieg okoliczności. Ja pisze o karnym, są wiersze, pieśni, operetki, filmy fabularne i kryminalne gdzie bohaterem jest karny, rozpytuje na jego temat wielkich piłkarzy i zwykłych chłopaków z A-klasy, kibiców, naukowców i trenerów.  I co – trafiam na faceta który napisał sztukę teatralną a pochodzi z miasta gdzie mieszkam. Niestety – scenariusza tej sztuki nie udało mi się zdobyć. Chyba zrządzenie losu – on napisał scenariusz sztuki, ja książkę, kto zrobi film gdzie bohaterem będzie karny… Nic nie sugeruję, ale w Krasnymstawie urodził się pewien znany operator filmowy, może kiedyś. Świat jest mały, przestrzeń jest mała, kosmos jest mały.
 


 Czasem spotyka się niespodziewanie krajan, którzy wychowywali się przez miedzę. Andrzeja Pidka Henryk Sieńko spotkał w Zamościu, kiedy ten grał w Hetmanie. Obaj grywali w różnym okresie w Orionie Niedrzwica - dla tego drugiego była to przygoda w juniorach za ery Czesława Żurawskiego

- Co sprawiło najwięcej kłopotu podczas zbierania materiału do publikacji?
 
- Dotarcie do świadków, którzy chcieliby opowiedzieć o latach, kiedy klub grał marnie. W niskich ligach nikt nie notował meczów, składów, strzelców bramek. Nie było tabel, w gazetach wówczas np. było poniedziałkowe Echo Sportowe w ówczesnym Sztandarze Ludu – tam były wyniki i tabele. Ale jak było posiedzenie sejmu, albo jakieś przemówienie I sekretarza partii, to wszystkie gazety go przedrukowywały i Echa nie było (och jak człowiek, który leciał po gazetę się wnerwiał), później nikt nie i wracał do meczów, których wówczas nie odnotowano… Teraz dowiaduję się, że wiele zdjęć i materiałów leży gdzieś w piwnicy w Chełmie, bo syn jednego z kronikarzy Startu tam się ożenił i po śmierci ojca zabrał ze sobą.  I ja już nie chce ich oglądać, bo mnie sprowokują do napisania kolejnej. A może się będę wkurzał, że nie napisałem czegoś fajnego. Kłopotem było też weryfikowanie wiarygodności różnych historii, które różni ludzie widzieli w różnym świetle i całkiem inaczej, mieszali mecze, strzelców bramek itp. A ja wiem, że jeśli mam coś zepsuć, przekłamać, to lepiej o tym nie pisać wcale. Bo wyjdzie z tego coś pokręconego, i inni będą przekręcać. W dziennikarstwie przeinaczenie jednej litery, jednego faktu zmienia ocenę i wizerunek…
 
= Jakiś przykład da radę przytoczyć? …
 
= Kiedyś opowiadał mi stary dziennikarz, który pracował w Łodzi w gazecie codziennej jeszcze przed wojną – chyba to był Łódzki Ekspress Ilustrowany czy jakoś tak. Gazety składali zecerzy. Jeden z nich w tytule na pierwszej stronie zmienił tylko jedna literę… „Król stał na balkonie i w wielkim kapeluszu na głowie przyjmował delegację z zagranicy”  - jakoś tak to leciało. I zecer pomylił literę (albo i nie pomylił) w słowie „stał” zamiast „t” wstawił „r” (proszę zwrócić uwagę, że na klawiaturze dzisiejszego komputera, a dawniej w maszynie do pisania - "r" jest obok "t", bo tak było jest i będzie). Na drugi dzień czytelnicy nie mogli pojąć dlaczego król robił to na balkonie, w kapeluszu i to w dodatku jak przyjmował delegację. Ta historia dowodzi jak ważna jest korekta w pracy dziennikarskiej i to nieważne, czy korekta literówkowa, czy merytoryczna, czy techniczna. Zrobienie błędu w dacie urodzenia, czy każdej innej skutkuje późniejszymi błędami innych. Np. do dzisiaj nie wiem jak się nazywał naprawdę piłkarz Motoru Lublin Jan Nilipiuk, czy Nielipiuk, a rozpytywałem wszędzie, wśród jego kolegów, piłkarzy, działaczy, dziennikarzy… Raz pisze Nilipiuk, innym razem Nielipiuk. Podobnie w starych gazetach – raz jest tak, innym razem siak. Dzisiaj niektóre przekłamanie robi się mechanicznie, bo tak poprawiony już tekst np. nie zapisze komputer i taki może pójść do druku, a człowiek nie śpi z nerwów, że puścił tekst z bykiem ortograficznym.
 
 Tomasz Pakuła / Katolickie Radio Zamość
***

Byłem najmłodszy w tym zespole. Pierwszy z prawej stoi Franciszek, Waldek Kłos - trener.
Nie miałem jednak u trenera żadnych przywilejów.
 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 58 odwiedzający (82 wejścia) tutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja