hsienko
  mDOMr # Wpadł baran na barana * No, a z tym sportem to było tak * TEGO dnia...
 
A z tym sportem to było tak...

***

Rozpoczęło się niewinnie, żeby nie powiedzieć beztrosko, bo nikt nie zadawał  sobie pytania co to jest sport, oraz ruch - dla dziecka w określonym wieku. Wyobraźnię tego dziecka wprawiał w ruch tylko odbiornik radiowy marki kołchoźnik, który wisial koło okna w mieszkaniu babci Antosi i dziadka Janka. Nikt nie zwracał na to pudełko uwagi, a przecież tam o takich ważnych sprawach mówili. Od czasu do czasu podawali wyniki sportowe, rekordy, wymieniali nazwiska najlepszych sportowców. W 
dziecięcych łepetynkach zaraz pojawiały się pytania.


+++
Podejscie do magicznego pudałka wiązało się z pokonaniem przeszkody - w wazonie na wysokiej podstawie stała rozłożysta paproć ponadnormatywnej wielkości z punktu widzenia dziecka. Zaplątanie się  o jej spadające gałazki było pewnym wypadkiem. Można było zwalić paproć. Spadało wszystko i sprzatanie mogło trwać kilka godzin... Paproć była jak wielkie drzewo miniaturowego rozmiaru, czasem w snach pojawiało sie jako morska ośmiornica oplatająca człowieka i zabierająca w otchłań wody. Dyskretne pokonanie tej przeszkody w drodze do kołchoźnika, z biegiem czasu stawało się wyzwaniem.
+++

Zanim tato kupił niebieskie i plastikowe pudeło kołochoźnik był jedynym łącznikiem ze światem sportu.
+++
Pojawiła się audycja "Kronika Sportowa". Nazwisko Adam Tomanek było dla mnie ważniejsze niż każde inne. 
+++
Wcześniej KTOŚ musiał stworzyć fundamenty "mójDOMrodzinny". Po latach - w dniu śmierci mamy zrozumiałem, jak wielki związek ze sportem ona miała, choć mnie od jego uprawiania goniła - sugerując nawet 'podziobanie piłki na pnioku'. Pomógł mi zrozumieć red. Adam Tomanek. Zbliża się 5. rocznica śmierci mamy. 


"Wpadł baran na barana"...
+++

Marilyn kopnęła piłke... 

++++++

+++


+++


+++


===


TEGO dnia...

... przeżyłem  dramat

... Jednym z pierwszych naszych treningów był trening z ...odwagi. Bo żeby startować w Igrzyskach trzeba było być odważnym. No bo przecież nie umieliśmy jeszcze pływać, a w programie było pływanie. Mogliśmy sie nauczyć tylko na rzece. A i tak miałem strach do potęgi nieznanej. Wiejskie opowieści o topielach tkwiły głęboko w pamięci.

Aliści mnie z pomocą przyszedł przypadek. Wieźliśmy z tatem z pola zboże, a może to była tylko koniczyna dla krów, ale nazbierało się sporo - tak że było naa wysokość drabin od woza. Bo drabiny były juz zainstalowane.

Nowocześniejszy sprzęt mieli tylko bogatsi - tak na oko minimum 15-hektarowi gospodarze. No i wracamy, tato opowiada mi takie kawałki z historii...Było spokojnie, do skrętu na gościniec było może 100 metrów. A tu masz... Jak nie myknie po kocich łbach jakaś taksa... I nasza kobyła dęęęba... Strach mnie obleciał z miejsca. A ona jakby sprint na Igrzyskach poczuła. Nie wiem, co sie stało. TRRRRR, trrrrrrrr, trrrrr, tylko słyszałem. Tak tato próbował uspokoić kobyłkę! Ale ta jeszcze szybciej jakby drugi bieg, - Trrrrr, trr, trr, trrr.... Wóz już się rozlatywał. Trzymałem się drabin tak mocno, jak mocno trzymały się przyspawania wujka Zbyszka.

Ale opatrzność nad nami czuwała - po pół kilometra kobyła się sama zmęczyła! Cud, że nie leciał ani razu żaden samochód z naprzeciwka, bo byłoby po nas. - No chciałeś test na odwagę, to masz! - Tata do mnie. - Nie trzeba żadnego pływania!

O skali zagrożenia jakie nas spotkało dowiedziałem się dopiero wieczorem - gdy tato opowiedział o zdarzeniu mamie.

Ta się popłakała...

- A na jarmark w środę do Piask i czym prędzej sprzedać to sikse... /
 
fragment większej całosci. / koniec cytatu
+++

TEGO dnia 

 … obudziłem, ze strachem. Przecież Koka zapowiedział naukę pływania.


Noo, ale wiedziałem, że z tym pływaniem będą same kłopoty. Nie dość, że woda w rzece płytka, to jeszcze strachałem sie o te style pływania, że nawet nie spamiętam. Tymczasem kiedy latem przyjechał Koka, zaraz miał rozwiązanie. Aby rozpytał: - A gdzie tu jaki staw, jeziorko? Niemożliwe, żeby nie było...
Podpytał starszych i wyszło, że jest spory staw - u Kamińskiego w Radawczyku.
- Tam głęboko na jakie dwa metry, może i więcej... - powiedziała ciocia Jola ostrzegając zaraz, żebyśmy tam - broń panie Boże! - nie łazili.

Kiedy usłyszałem te słowa, na poważnie zatrzęsły mi się galotki i marzyłem, żeby bratu odeszła chęć nauczenia mnie pływania. Ale nie! Zaczął jeszcze mocniej nalegać. Poszliśmy w końcu do tego Radawczyka i na jeziorko Kamińskiego.  Miałem już wiać podczas tego kilkukilometrowego spaceru, ale Koka chyba przejrzał, że się stracham i powiedział, że podczas pierwszej lekcji to mi pokaże tylko style pływania.

Zbliżaliśmy się w końcu - już z daleka było widać lustro wody. Koka się rozpędził i zanurkował po dalekim locie w powietrzu. Gdyby tak daleko skakał na ziemi, pewnie Bimona by pobił. Dobiegłem do brzegu i czekałem, aż się wynurzy bo zniknął..

Niestety - nie wynurzał się! Strachałem się coraz mocniej! I mocniej. W końcu zacząłem beczeć, latać jak głupi po brzegu i wrzeszczeć, że Kokaa ginie. - Koka ginie!!! - rozległo się echem! I nadal latałem jak wówczas, kiedy tato mnie potraktował baciorem za granie na świeżej koniczynie.
- Raatunku! Koka ginie! Koka giiiniee!

Po jakich dwóch minutach - skubaniec! - jakby nigdy nic się nie stało, wyłazi z drugiej strony i mnie woła! Przepłynął całe jeziorko, może ze siedemdziesiąt metrów pod wodą! - Pognałem i go dotykałem, jakby nie wierząc, że nic mu nie jest. Że nie zginął.

A ten zaraz!: - Najlepiej naukę pływania rozpocząć od nauczenia się pływania pod wodą. Jutro pierwsza lekcja! 

Zaszumiało mi w głowie z przerażenia. - Kooka! - wrzasnąłem. - Tutaj pod wodą czyha wszelkie licho i stara mongolena! 

+++

TEGO dnia...

po redakcyjnym zebraniu robimy reportaż wcieleniówke. Wracany do kawalerskich czasów - tytuł jasny "Piliśmy tanie wino 15 lat później", a może "Dwie butelki ropy"...

+++

PILIŚMY TANIE WINO 15 LAT PÓŹNIEJ!

+++

Cytat: - To wzieli my po dwie butelki ropy na łeb i poszli my pod listek, nie, i wytarabanili. We łbie szelemecha, skwar, parno. Nawet w chłodku pod jabłonko. To posłali my Gienka do Jadźki, nie, znaczy do sklepu, żeby jeszcze ze trzy ropy przyniósł. Na tyle nam starczylo z dniówki po młocce. I wzieli my i wypili po jednej ropie na twarz. Szelemecha i bajobongo, niee...
FUCHA - reportaże Stanisława Harasimiuka, rok 1981, LSW

Jeden dzień z życia reporterów


J - 23, Czar pegeeru, Łzy sołtysa, Jabłol, Zajzajer, Siara, Ropa - właściwie, każdy ze smakoszy taniego wina, nazywa go po swojemu. Jest tanie w produkcji, tanie w sklepie, smakuje podle... Lecz ludzie go piją. Tanie wino ma jedną fundamentalną zaletą - poniewiera na równi z wysokiej klasy bimbrem, lub "Rasputinem".

Jest 22 czerwiec 1992. Postanowiamy z Adasiem - kolegą z redakcji przypomnieć sobie młodość. - Zrobimy "wcieleniówkę" - podejmujemy decyzję. - Wcielimy się w amatorów taniego wina, będzie reportaż, że hej...

W sklepie w Hoszni wino owocowe nie idzie, średnio sprzedaje się tutaj butekę dziennie. Czasem zdarza się, że wpadają chłopaki z Kondratów i zakupią solidniejszą porcję na sobotę. Jednak tak ogólnie - zdaniem właścicielki sklepu - wódki sprzedaje się więcej.

Kupujemy dwie flaszki. Nie piliśmy taniego wina od kawalerskich czasów - kilkanaście lat. Musimy zrezygnować z obowiązkowych wizyt w urzędach, z rozmów z ludźmi. Wino czuć na odległość. Ze względu na spiekotę za oknami auta, pijemy powoli. Jest też odruch przecież wymiotny.

- Inaczej padniecie po pół godzinie! - przestrzega Waldek, redakyjny kierowca. - Nie wytrenowanych berbelucha rozkłada w mig!

W jednym ze sklepów gminy Frampol pytamy, jak idzie tanie wino:
- Panie! U nas tygodniowo sprzedaje się ponad 1200 butelek "Jabłola" - informuje ekspedientka. - Średnio wypada flaszka na głowę, bo we wsi mieszka ok 1000 mieszkańców.

Kupujemy z Adasiem dwie kolejne butelki "Watry". Wypijamy. Szmer coraz mocniejszy, bajobongo. Okna w aucie pootwierane, wietrzymy się zaraz po konsumpcji wystawiając paszcze za okno w strumień powietrza.

===

Dlaczego ludzie piją to świństwo?

- Też pytanie! - odzywa się spotkany w Korytkowie młodzian. - Przecież kosztuje tyle ile piwo. Na zabawach idzie tego w multum.

Bywalcy sklepu w Złojcu stwierdzają, że flaszka "Osmolickiego" sponiewiera skuteczniej jeśli wypadnie po dwie na głowę, i to skuteczniej niż osiemdziesiecio-procentowy bimber. A piwo to tylko mąci w głowie.

Ale nie ma po nim takiego kaca. Po "prycie" to można się otruć w kiblu. Co tam kac! - Pijesz ropę kaca też lecz ropą!

22 czerwiec. Grzeje jak nigdy o tej porze roku. Po wypiciu kolejnej butelki Adasiowi się "he-e-epfie". Obawia się o cofkę! Ja mam już dość. Niestety nie mogę się wyłgać z koleżeńskiej umowy. Zatykam nos i piję "Watrę". Walczę z żołądkiem - odruch wymiotny targa ciałem.
- Jak zabrudzicie samochód, WY myjecie - ostrzega kierowca.
- Teraz już pójdzie gładko! - zapewnia Adaś.

***

Przecież to trucizna, w gardle piecze jakby się człowiek napił kwasu siarkowego zmieszanego z muchozolem. To powinno być wycofane z produkcji. Jak to można pić!? - pytam głośno siebie, tym razem w sklepie, w Zaborczu.
- Teraz wszystko się pije - stwierdza miejscowy rolnik. - Byle sponiewierało. Miastowy pan, delikatne ma pan podniebienie, redaktorku - śmieje się.

W restauracji w Grabowcu sprzedaje się dwa razy więcej alkoholu niż wina. Podobnie w innych GS-owskich knajpach. Sprzedawczynie twierdzą, że po winie klienci gorsi niż po wódce. Są agresywniejsi - jakby diabeł w nich wstąpił.

"Ohyda! Jak to można pić, takie paskudztwo w siebie lać!" - lamentuje kobieta spotkana w Smólsku, odpowiadając na pytanie, czy piła kiedyś tanie wino. - Mój Kazik jak przychodzi po tym do chałupy, to gonie go spać do stodoły. Taaki smród, jakby z obory wrócił!!

Cytat: - Potem od tyłu, od zagumnienia, przez niedomknięte drzwi wpałzli do najbliższej stodoły i uwalili się w siano. Z papierosami. Posnęli natychmiast. Ale nie spali długo. Za gorąco było. Na szczęście we wsi jest wodociąg. Na szczęście była pora obiadowa - wcześnie zauważyli gwar, uratowali przynajmniej stodołę i część zbiorów. Trzech amatorów "ropy" takoż...
FUCHA - reportaże Stanisława Harasiumiuka, 1981, LSW

22 czerwiec, godzina 15.00. Obaliliśmy z Adasiem cztery butelachy Watry. Nie mam nawet ochoty na obiad, choć jeść się chce jak cholera. Nic nie smakuje! Kierowca radzi iść po jednej linii, trzeba wypić jeszcze po butelce.
- Waldek - Adaś podchodzi kierowcę. - Naczelny nas wszystkich pogoni z redakcji...
- Odwiozę was do domu!

Ulga! W głowie szelemecha i bajobongo...

- Na wiejskich zabawach idzie przeważnie "siareczka". Lepsza niż piwo - tłumaczy strażak z Potoku. - Na tym jest największy zysk. A zabawy robić trza... Bo forsa potrzebna i Ludowym Zespołom Sportowaym i Kołu Gospodyń Wiejskich, strażakom, Komitetrowi Rodzicielskiemu...

Uczniowie szkół średnich rozpoczynają właśnie od taniego wina.

- Jest lekkostrawne choć potem człowiek choruje. Ale na początek, dobre. Najlepsze jest owocowe białe z Osmolic - przekonują nas uczniowie na jednej z ulic.

Waldek - kierowca oznajmia, że koniec dniówki - odwozi nas do domu.
- Smród, szelemecha i bajobongo. Pootwierane okna w samochodzie nie poprawiają nastroju...

===

Po przebudzniu - totalna klapa. Co to było Adaś? - pytam rano.Uśmiech! - Robiliśmy wcieleniówkę o szkodliwości picia taniego wina!
- No, naczelnemu się spodoba reportaż!?
- Bo zna swój fach! - padają słowa przez zamulone oczy, zamulone mózgi, nogi, ręce, serca, żołądki...

23 czerwiec, rano - po spisaniu relacji na kolanie i lekturze naczelnego. Oddychamy głęboko. Kierowca wychodzi z sekretariatu.

- "Macie" pokryć koszty wyjazdu, "macie" też nagany z wpisaniem do akt, "macie" też iść spać. Podobno jeszcze "macie" zapłacić honoraria tym, którzy teraz muszą wykonać waszą robotę! - kierowca zmarkotniał, bo też dostał po kieszeni.

===

Macie, macie...

- UFF! "Macie, macie, macie...". Mamy kasę na jakiś bełt? - pyta Adaś.

- Ale nie niszczcie tego tekstu - za 25 lat będziecie wnukom czytać - krzyczy Waldek, kiedy wycofujemy się na upatrzoną pozycję, do królestwa pani Krysi w barze.

Cytat: - I wzięli my jeszcze po jednej ropie na twarz - przedrzeźnia nas szofer. - Szelemecha i bajobongo, niee...

hs / ag / wb / 1992 - tekst nigdy nie opublikowany z powodu sprzeciwu redaktora naczelnego Kroniki Tygodnia. Dla nas był to ostatni kontakt z TANIM winem.

***

PS. Czy wino owocowe jest szkodliwe dla zdrowia? Jak i z czego jest produkowane? Dlaczego jest tak tanie?

+++

TEGO dnia...

ponownie potwiedziły się słowa Adama, żeby do pacy nie jeździć samochodem... Pracowałem w Zamościu. Tylko w godzine po poznaniu ich miałem tutuł...

"ożenił się głab z kapustą"...

Marysia przyszła na świat w 1964 roku, w niewielkiej wsipołożonej niedaleko miasta. Rodzice byli rolnikami gospodarującym na czterech hektarach. Ma pięć siostr z których każda jest od niej starsza. Uprawiali zboża, buraki, a od 1970 roku także chmiel. I właśnie prace przy tych uprawach zapamiętała szczególnie z dzieciństwa. Także zrywanie pożeczek na plantacjach sąsiadów, żeby zarobić na nową sukienkę i książki.

Z młodosci zapamietała takze rodzinny dramat. Podszyte emocjami procesy sądowe ojca z wielkim zakładem przemysłowym o zapłatę za wyprodukowany towar, udział matki jako świadkaw tych procesach, wreszcie śmierć taty na zawał serca po tych procesach i powrocie pewnego czwartkowego wieczora w zimowe mroźnie popołudnie. Zaniechali procesów, bo tak poradził adwokat. Była możliwość wygrania, odzyskania milionów złotych ze swojej krwawicy, ale nie mieli już siły walczyć. Tym bardziej, że wielu innych rolników także wycofalo swoje pozwy z sądów.

- Nie możemy dopuscić do tego, żeby nasze życie zostało naznaczone piętnem nieuczciwej walki w sądzie bo okaleczymy się na zawsze, na wsze czasy - mówiła po śmierci ojca i męża. - Pan Bóg kiedyś i tak osadzi wszystkich sprawiedliwie.

Marysia studiowała wówczas na pierwszym roku Akademii Rolniczej. Podobnie dwie inne siostry. To dzięki plantacji chmielu mogły się uczyć. W pewnej chwili stało się to, co musiało sie stac. Miała już dwadzieścia jeden lat i serce zaczęło instynktownie rozgladać za kimś ... To naturalne.

Marka poznała w autobusie w drodze na uczelnię. Zdarzyło się po raz drugi, że razem jechali do akademkia w Lublinie. Po kilku miesiącach takich spotkań "w drodze", umówili się na pierwszą randkę.

I tu doszło do arcykomicznej sytuacji. Wszak trzeba się było poznać z imienia i nazwiska, przedstawić sobie. Kiedy Marek powiedział, że nazywa się Głąb, dziewczyna wybuchła śmiechem - zwykłym i szczerym, później raczej już tylko szczerym. A po wyregulowaniu oddechu, ponownie zaczęła się śmiać. Trwało to kilka minut.

- Nie mogłam się powstrzymac - mówi do dzisiaj. Jak sobie przypomnę tamte chwile, od razu dostaje ataku.

Wszędzie, gdzie udawali się do urzedu przed ślubem, było podobnie.Już przed podaniem naziwisksami się śmiali, później śmiali sieę razem z urzęnikami. Niby nic wielkiego, ale żeby żenił się Głąb z Kapustą (?)...To się ludziom nie mieściło w głowach.

Ksiądz w parafii najpierw spojrzał na nich z niedowierzanem, później jakby zwyrzutem, ze robią go w balona. Kiedy wziął do reki dowody osobiste, kiwał w gescie niedowierzania, ale też wspomniał ze bywały inne historie. Kiedy powiedzieli w jaki sposób sie poznali, kiwanie głową wikarego, stało si,e podobne, do kiwania pewnego zwierzaka z książki Dołegi Mostowicza pod tytułem "Kiwony".

Koledzy i koleżanki na uczelniach traktowali ich normalnie. Tylko przy okazji studenckich prywatek, po kilku kieliszkach prześmiewcy próbowali wykazać się inwencją językową, lecz z czasem stało się to prymitywne. Może dlatego, że Marysia Kapusta i Marek Głąb mieli sie dobrze, bawili ze wszystkimi szczerze...

- Dzieci będo kalafiorami - powtarzał przez kilka lat stryj Marysi. Co ciekawe nigdy nikt nie sugerował zmiany nazwiska. Sami mówili: - Dzięki nim żyje nam się ciekawiej i radosniej. Czasem udaje się załatwić pewne sprawy szybciej niż innym. Kowalskim, Nowakom... Rozbawiamy urzedników, bo Maria Kapusta, po mężu Głąb brzmi fajnie.

Kiedyś na zakładowym przyjęciu spotkali państwa Kiełbasów z Przemyśla. Zgadali się o nazwiskach i różnych historiach. Kiełbasa opowiedział o poznaniu w górach Boczka z Torunia.

Głąbowie obawiają się czasem, czy życie nie spłata im jakiego kolejnego figla. Czy ich dziecka nie połaczy kiedyś uczucie na przykład z kalafiorem, porem albo marchewką...

 

 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 46 odwiedzający (63 wejścia) tutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja