hsienko
  CRUYFF-kronika
 
9 kwietnia 2016
 
Godz. 6.20. BABCIA śpi. Padało, to może pośpi dłużej (?).
 
Dzień dramatu \Smoleńskiego. Ale my z BABCIA pracujemy. Musże się przyszykować na „udany start” dnia”. Szykuję muzyke Vollenweidera, albumy z foto dzieci naszych i babci wnuków, jakieś historie życia. Bo jak BABCIA rozpocznie od tego: - A gdzie one mnie tu trzymajo, jakie getto lub więzienie, ja musze do domu!, To może być źle, WYBUCH agresji. Jak szachista muszę być przygotowany na kilka nowych „rozpoczęć dnia i kolejnych ruchów fizycznych i w pamieci BABBCI” – na szczęście mam już kilka pomysłow. Kurde, ale ten czas zasuwa, wczoraj po południu nie zdążyłem dopisać ostatnich godzin dnia. Muszę uzupełnić.
Jednak szybciej odpowiadam sobie – co wczoraj BABCIE zainteresowało,. A więc; Vollenweider, Z brzytwą   na poziomki, Nim wstanie dzień, Czterej pancerni, rozwiązywaliśmy zadania matematyczne, była logika składnia wyrazów. Przy HIPOPOTAMIE spytałem, Czy pamięta Babica Kasię Sobczyk i HIPOPOTAMA, była telewizyjna gełda piosenki, prowadziła Edyta Wojtczak, piosenka HIPOPOTAM nie wygrała, ale mnie się podobała, po wyszukaniu w Google jest, puszczam, …
BABCIA: - No jaaasne! Co bym miała nie pamiętać, o ile się tego naoglądało! Lubię Kasię Sobczyk. Z uwagą BABCIA ogląda na you tube i słucha. Zauważam, że dźwięk gra tutaj decydując rolę. Wniosek – BABCIA słuchała  ją jako tło wykonując inne prace. Pewnie śniadanie dla dzieci, może  pranie. GOTOWANIE! To dlatego jak gotuję jej pierogi to podkreśla, żeby trochę więcej ugotować, bo dzieci mogą wpaść z koleżankami ze szkoły,. Oj w obcym  miejscu to takie obiady smakowały podwójnie – nie babciu?
BABCIA: - Jaasne!
JA: - Pierogi to obiady, ale na śniadania to ja babciu uwielbiałem, jak mi mam robiła szczawiankę.
BABCIA: - Wiem, dobre zupy, trzeba sporo śmietany jako!
JA: - Pierogi?, oj lubiłem mamie podkradać te takie wycinane szklankami kółka z ciasta. piekło się takie placki na blasze, to na wsi bo w mieście to chyba już były kuchenki gazowe, w piecach się nie paliło? Ja tylko raz skosztowałem ale mi posmakowały. Nieraz po łapach się oberwało. Bo  mama pozwalała tylko z resztek ciasta rozwałkować i robić placki. Bo najważniejsze były pierogi.
BABCIA: - No taak!
JA: - A raz pierogi to uratowały życie mojemu bratu z Kraśnika. Oj babciu co to była  za dramatyczna historia. To był najstarszy wnuk mojej babci Antosi. Pasjonował się radiem od dziecka. Na wakacje na kilka tygodni wujek go przywoził do nas. My byliśmy maluchy jeszcze, on starszy, czasem nawet pomagał w pracach. Może z 10 lat miał (KURDE, o ile lat Zbyszek jest ode mnie starszy!?, zadanie do sprawdzenia!, żebym jakiej gafy nie palnął).
 
Godz. 7.32. BABCIA  śpi. Świetny początek dnia. Jest czas na popisanie sobie! Szykuję Vollenweidera! Dzisiaj Behind In Garden może być nieskuteczna, padło, a babcia śpi. Szukam „wyjścia awaryjnego”. Stawiam na Maery Hipkins: - „TTo były piękne dni!”. A niech mnie tam nawet orzani BABCIA. Najwżej zwalę wszystko na pogodę! Złe ciśnienie, zły sen, złe powietrze, zły tlen, złe wsoimnenia, bo przecieżsmolot spadł, prezydent zinął! – Babciu dzisiaj, to zapowiadasie dzień pt. „Wszelkie licho i stara mon golenia!”.
W zanadrzu musik być; - „Nim wtanie dzień! Słyszę kukanie!A woęć  potrzeny jeszcze świergot ptactwa – Vollenweider! Zaniechałem chodzenia na palcach, że nie budzić babci, tłukę się, trzeszczą drzwi lodówki. Babci smacznie komaruje nadal!
Drugie otwarcie drzwi lodówki – u babci szaa! Spawdzę, czy żyje!
 
EEEEE. Babcia już na nogach. ? O ktoś jest nie jestem sam! – na mój widok. Oczywiście łózko na zycher pościelone i wszystko posprzątane.
Baciazostaje SAMA.,  jes już zestaw śniadaniowy / śniadacze babcia zjaD ze smakiem, towarzyszy w tle Behind of Garden.
Babcia „posłuchuje” (zaglada z kanapką w ręku):
- O myślałam, że ktoś się tu krząta, a tu fajnie grają.
JA: Babciu, nawet kukułki kukają jak na dworze, choć tam ponuro i chumrzysto. Teraz wiem, w jakim celu oani dyrektor sanaaoium w Iwoniczu robiła jeden z pierwszych filmów o Iwoniczu i uzdrowisku, leżeliśmy w salach z ścianmi z soli, leciał Vollenweider. Słucham – genialny muzyk i genialny harfista.  A przecież słyszełem go wcześniej w innych okolicznościach i też mówiłem o jego geniuszu – to było ponad 25 lat temu. Zaraz znajdę dowód - pisałem o tym w gazecie!
 
Godz. 8.33. JEST!!!
„KOMU NIE  SMAKUJE CZARNY  SALCESON?” / Kto by pomyślał,. Że reportaż przyda się w takich okolicznościach. Wrócimy do tego, bo to osobna historia i w natłoku zdarzeń musze poszukać.
 
W oczekiwaniu słauchamu radia lublin i kapitalnych audycji z dziećmi i ppo przerwie z młodzieżą. Prowadząca robi kapitalne programy z dziećmi i młodzieżą, także dla babć i dziadków (dzisiaj ich mało). W jednej z audycji pad wyraz KALINÓWKA. Babia zdecydowanie SIĘ OŻYWIA. – Oj co ja miałam z tą Kalinowką!? (wyraźny uśmiech).
 
JA: - Coś tam, babcia opowiadała, przypominam sobie!
 
BABCIA: - Renata waliła tymi jabłkami o  ziemie, pyrgała koszykami!! To były bunty nad bunty. Koszmar!
 
JA: - Z tego co  pamiętam starsza córcia też nie bardzo chała jeździć na Polany, też się buntowała.
 
BABCIA: -  Noo, koleżanki jechały w góry, za granice, a one na Polany… Ania to płakała. Jkj miały jechać, to beczały jak bobry. Całe wakacje miały pomieszane, a przecież planowały z koleżankami „po swojemu” spędzić. Aaach, to były czasy.
 
JA: - Babciu, ale to było mimo wszystko wychowawcze. Jakieś zasady, dyscyplina, pomaganie mmie… Ja tweż się buntowałem, bo w pole, a serce chciało grać w piłkę, sportować się… Żeby mieć więcej czasu próbowałem uczyć się sposobem jaki mi podpowiedział tata, cwaniak bo teraz wiem, że mnie wykantował. Mówił, że trzeba iść spać z książką na czole, a do szkoły nosić teczke n a głowie – że niby wszystko spadnie z góry do głowy. Już nawet myślałem, że teczkę sobie uszyję, że nie cisnęła tak w łeb. Będzie miękka i  elastyczna. Cholera nic nie chciało wejść do głowy.
 
SZCZERY podziw i gruntowny śmiech BABCI – niemal do rozpuku. Byłem w połowie drogi do domu, z pół kilometra od szkoły, a z tylu słyszałem, jak Grzesiek z Tomek już rozpoczynają  trenowanie gry w piłkę – słychać było dudlenie piłki o ziemie, każdy strzał…
 
Kolejne podejście babci do okna.
 
Dzwonek.
 
Godz. 10. 00.  Jest Renata z Grześkiem. Po niecierpliwym oczekiwaniu, jest córcia mężem. A już BABCIA traciła nadzieje, mimo licznych zapewnień, że przyjadą. Trzeba było co chwila zapewniać. Już teraz wiem, że na zapas trzeba mieć kilka rozwiązań kłopotliwych sytuacji. No bo jakby nie przyjechali (?). Wczoraj wystarczył album z fotkami i kabaret w TV Polonia (MUMIA, skecz kakao). Wcześniej pani Danusia, ale to nie musi BYĆ jakimkolwiek atutem dzisiaj, w innej sytuacji. Bo „powtórka z rozrywki” może być normalnie nudna. I przynieść zerowy lub odm odmienny efekt.
 
Godz. 10. 50. Przywitanie i plan na najbliższe chwile, z delikatnymi sugestiami Renaty na temat wizyty u FRAZJERA.  Babcia nie protestuje zdecydowanie, a tylko zerowo. - A po co mi tam fryzjer, nie mam parasolki - leje!
 
I podejście do fryzjera. Biorę się za rejony (sprzątanie klatki schodowej).
 
Po chwili dzwonek. LEJA – nie da się przejść.
 
Powrót.
 
Babcia rozwiązuje z Renatą zagadki.  Przysłowia odgaduje błyskawicznie. Z normalną uwagą przyjmuje informacje, ze Adaś nie mógł przyjechać, bo musi uczyć się do egzaminów. Wobec poznanych już reakcji typu, a ktoi tio Adaś, nie pamiętam, co ja  tu robie, zamknęliście mnie jak w więzieniu, gdzie moje klucze, gdzie postój taxi, ten gest to normalność. 
 
Godz. 12.10. II podejście do FRYZJERA – chyba udanie, bo dziewczyn nie ma…
 
Nie muszę szykować propozycji do listy przebojów lat 60 -tych.
 
Renata r-o-z-s-z-y-f-r-o-w-y-w-u-j-e nazwę leku zapisanego przez babcię po reklamie w TV. FEMINOST to lek na siusianie a nie na pamięć.
 
Godz. 12.50. Dwonek. Druga akcja FRYZJER udana – bezproblemowo, normalnie. Tylko drugie podejście. Pni Danusia prawidłowo przekazała ważną uwagę – fryzjer tylko w soboty!
 
Godz.13.00. Babcia przegląda się w łazience, jest zadowolona. Akcja FRYZJER powiodła się. 
 
Po miesiącu kolejny  sukces – z niejadka babcia zrobiła się niema „głodomorem”. Chwilami woła jeść, boimy się o to że zacznie jeść za dużo. Ale jest coraz lepiej. Wczoraj konsultowałem „podanie” jej szóstego pieroga, bo wyrażała chęć zjedzenie po pięciu kolejnego. 
 
Czas z Renatą, Grześkiem, Tymkiem wypełniony po brzegi. Najlepszy okres to rozwiązywanie zagadek z Renatą – młodszą córką. Babcia bezbłędnie kreuje wyrazy od zadanych liter. Nie nachodzą ją klimaty i potrzeba powrotu do domu.
 
Wizyta Tomka owocuje poznaniem nowegio wyrazu. Połączył tematy pszczelarstwa w mało znany wraz  ULARZ. To chyba zawód jaki wykonuje ktoś, kto pracuje w pasiece. Proste, logiczne, mądre… Jakże mądrzejsze niż dzisiejsze telefonowi–komputerowo-esemesowe wyrazotwórstwo typu: Cze… Nara…Spoko…, itp.
 
Kiedy goście odjeżdżają po jakiejś chwili ożywia się. Zapomniała,  że byli… Ponownie szuka butów i skarpetek, narasta nieznana mi potrzeba poinformowania swojej mamy, że się spóźni. Nie wiadomo skąd to się wzięło. Babcia nie przyjmuje do wiadomości, że jej mama nie żyje. Obstaje przy swoim. A potrzeba  narasta z szybkością niemal „pierwiastkowania”. Czym prędzej trzeba zmienić temat, zajęcie. Najlepiej kazać sprzątać, zmywać, układać bieliznę, nawet prasować!
 
Uciekam do kuchni, po minucie babcia zjawia się w kuchni, ponawia potrzebę poinformowania swojej mamy o tym, że się spóźni. Kluczę w poszukiwaniu rozwiązania. Tłumaczę, że nie żyje. Ale ustępuję. Jakoś ją poinformujemy. Ania wstanie to się może podjedzie – mówię z nadzieją, że szybko zapomni.
 
 
 
10 kwietnia 2016
 
Smutna rocznica.  Dramat w Smoleński. Przeżywam jak by to było wczoraj,  nie 5 lat temu. Babcia od 7.04 na nogach. Babcia z uwagą ogląda wspomnienia i relacje w telewizji. Chwilami nie słyszy co się do niej mówi, a wiec jakby wyłączyła się. W kuchni szykuję sobie obiad, tłukę się a\le babcia „wyłąćzona”, każdego innewho dnia byłaby koło mnie i naciskał na zrobienie czegoś, narzekała. Teraz nie słyszy podstepnie puszczanych coraz g łośniej „Zielonych wzgórz nad Solina”,  „Dziewczyby z Albatrosa’. Rozwiesiła
 
Puszczam „Zielone wzgórza”, może babcię zainteresuję. Ale jest inny sukces z dnia wczorajszego. Odnajduję ręczne notatki, które robiłem przygotowując reportaż o naszych wyprawach wakacyjnych na Polany. Przypomniałem sobie o nich szukając reportaży z czasów pracy w Kronice Zamojskiej i Kronice Tygodnia. Oczywiście w miarę możliwości odwiedzałem wówczas babciną „schedę” (hektar porzeczek i hektar sadu). Och! Jak sobie przypomnę tamte czasy! To będą ważne wspomnienia – chyba nawet będę trzymał je na inne chwile przypominania starych historii. Na jakie oznaki przedwybuchowych zachowań babci. Takie wspomnienie są jak zastrzyk. To niezawodne lekarstwo.
 
Słuchając radia LUBLIN odkrywamy ze śmiechem zabawny przebój „Młynek Kawowy”. Autorem słów, muzyki i wykonawcą jest GośĆ o imieniu „Młynek” i nazwisku „Kawowy”. Oczywiście mamy ubaw po pachy. Nigdy bym nie zwrócił uwagi na piosenkę, gdyby nie babcia. Zerkam  na ekran. Autorem jest Janusz Grzywacz. Dzięki Babci odkrywam niesamowitego pieśniarza. Janusz Grzywacz napisał też utwóry „Rondelek”, ”Peski”, „Kazik Archanioł”, „Człowiek ogromny”. Historia szafy grającej.
- Deszcz mnie moczy, w pysku sucho – co za słowa. – To woda mnie nudzi, Pan Bóg też miał jedno ucho, a wyszedł na ludzi.
 
Przed  południem ułożyliśmy z babcią listę przebojów. Z pewnością znajdą się na niej: Ach te baby, Diana Mary Hopkin „To były piękne dni”, Karel Gott (El condor pasa), Jańcio  Respondka i Jamróz, Twist Again w tańcu, Biesiada Śląska, a jest duży wybór biesiad… The Night In the Chicago Died (coś dla Tymka strażaka).
 
Babcia nabrała chęci do życia, o nic nie pyta i nie marudzi, nogi same chcą w tany,  palcem popsztykuje rytmicznie w kolano…
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
11.
Jacek Lech, Małgośka, Dwadzieścia lat a może mniej, No powiedz, co jej mogłeś dać
 
 
12. „Apasjonata”, Janusz Gniatkowski, Słodkie Fijołki, Stenia Kozłowska, I …. Koncert TERCET EGZOTYCZNY… Początek cz II nad Bałtykiem.
 
13 kwietnia 2016
 
Godx. 6. 20. Smętny poczętek dnia. 7.15 Humor babci to wielka zagadka. Gorzej z moim humorem. Zerowy.
 
Ale temat ciągle powraca. Babcia przebiera grochga, mozolna zajecie, cierpliwość nagrodzona. Po pół godzie sprawa załatwiona.
 
7.26. W Internecie lektura z którą się „:zaprzyjaźnim”. Jednocześnie patrzę mna zachowanie babci i ampolitudę nastrojów.
 
 
 
Dramat mistrzów świata sprzed 50 lat. Po kolei zapadają na chorobę Alzheimera
Główną przyczyną mają być piłki z połowy ubiegłego wieku. Kiedy padał deszcz były tak ciężkie jak sporych rozmiarów cegłówka. Z każdą kolejną "główką" ówcześni bohaterowie niszczyli mózg. Nieodwracalnie.
 
 
12 Kwietnia 2016, 08:49
 
 
Styczeń 2002 roku, szpital w Burton upon Trent (Anglia). Lekarz kończy właśnie kolejną sekcję zwłok. - Ten gość był chyba zawodowym pięściarzem - przecina ciszę, mówiąc do kolegi, który przy stole obok zajmuje się innym ciałem. - Jego mózg był w takim stanie, jakby to on walczył w 1974 roku z Muhammadem Alim, a nie Goerge Foreman. Jeszcze czegoś takiego nie widziałem.
 
2  zerwiec 2016-06-02
 
 
Drugi lekarz podszedł do tabliczki informacyjnej przy łóżku denata. Przeczytał nazwisko. - Stary, żartujesz? - mówi. - Czy ty naprawdę nie wiesz, kim był Jeff Astle? Czy zgrywasz głupka?
 
Widząc dezorientację na twarzy kolegi, kontynuuje: - To piłkarz, który w 1966 roku wywalczył mistrzostwo świata. Dla naszego kraju.
 
- Nie rozumiem. To co on robił? Uderzał codziennie głową w mur i to setki razy?
 
Piłka jak cegłówka
 
Śmierć Jeffa Astle zaniepokoiła Anglików. Legendarny piłkarz, mistrz świata, wielka gwiazda - zmarł w wieku zaledwie 60 lat. Lekarze nie mieli wątpliwości, jego mózg był zmasakrowany. Astle był znany z tego, że doskonale grał głową. A 50 lat temu piłki w niczym nie przypominały dzisiejszych, kosmicznych modeli. To był kawał ciężkiej skóry, który namoknięty (a na Wyspach Brytyjskich często pada) osiągał wagę dorodnej cegły.
 
- Każdy mecz pozostawiał na mojej głowie ślad, kilka nowych guzów, siniaków, otarć - mówił jeszcze kilka lat temu w jednym z wywiadów dla BBC inny mistrz świata z 1966 roku, Nobby Stiles.
 
Dzisiaj już wiemy, że niestety Stiles jest kolejną ofiarą ciężkich piłek. "Daily Mail" opublikowali właśnie artykuł, który wywołał spore zamieszanie. - Trzech członków zwycięskiej ekipy z 1966 roku cierpi na chorobę Alzheimera. Są obawy, że ich mózgi zostały uszkodzone przez ciężkie piłki, którymi grali przez wiele lat - napisała Victoria Finnan, angielska dziennikarka.
 
Chodzi o wspomnianego już Nobby'ego Stilesa, Martina Petersa oraz Raya Wilsona. Wszyscy grali w wyjściowym składzie pamiętnego finału sprzed 50 lat. 30 lipca 1966 roku Anglicy pokonali po dogrywce (4:2) Niemców i zostali pierwszy (i zarazem ostatni) raz mistrzami świata. Jedną z bramek zdobył Peters.
 
"Miałem szczęście, bo stałem na bramce"
 
Anglicy chcą hucznie uczcić jubileusz. 50-lecie zobowiązuje. Niestety, organizatorzy obchodów zostali poinformowani przez rodziny i lekarzy całej trójki, że bohaterowie mundialu z 1966 roku raczej nie będą mogli przyjechać.
 
- To jest całkiem realne. Mózg może zostać uszkodzony przez uderzanie piłki głową. Zwłaszcza tak ciężką i tak często, jak to miało miejsce kilkadziesiąt lat temu - przyznał jeden z najlepszych specjalistów od neurochirurgii, Michael Grey.
 
- Miałem szczęście, bo stałem na bramce - dodał bramkarz z pamiętnej ekipy, Gordon Banks. - Jak widzę teraz moich starych kumpli, to aż chce mi się płakać. Z wieloma jest coraz trudniej się spotkać. Nie jest z nimi dobrze.
 
Wilson ma 81 lat, z Alzheimerem walczy od 2004 roku. Peters jest młodszy (72 lata), ta groźna choroba dopadła go trzy lata temu. Podobnie jak 73-letniego Stilesa, który jest pod stałą opieką lekarzy od 2012 roku.
 
- Jest mi bardzo przykro, że wielu z członków tej wyjątkowej ekipy tak cierpi - powiedział na łamach "Daily Mail" wiceszef Zawodowego Związku Piłkarzy, John Bramhall.
 
W rozmowie z dziennikarzem "The Mirror", Warrenem Mangerem, dodał: - Dochód z naszych wystaw, które organizujemy w różnych częściach kraju z okazji 50-lecia wywalczenia tytułu mistrzowskiego przekażemy na leczenie naszych bohaterów. To nasz obowiązek. Nie może być inaczej.
 
+++
 
Godz. 11.00. czytam drugą częśc tekstu z 12. kwietnia 2016, 08:49
 
Dramat mistrzów świata sprzed 50 lat. Po kolei zapadają na chorobę Alzheimera
 
 
 
Zabrali mu prawo jazdy
 
- Po zderzeniu z piłką czuliśmy się jak bokser po nokautującym ciosie - stwierdził John "Jackie" Charlton, który również grał w finale MŚ 1966. - Wiele razy po "główce" widziałem przed oczami gwiazdy.
 
Kiedy Charlton był selekcjonerem reprezentacji Irlandii trafił do szpitala. Z podejrzeniem problemów ze stawem biodrowym. Kilka dni później lekarze poinformowali go o zaawansowanych problemach z głową. - Nigdy nie miewał pan kłopotów z pamięcią? - pytali z niepokojem.
 
- No cóż, czasami zapominam jak nazywa się ten mój piłkarz z dziewiątką na koszulce - żartował Charlton.
 
Poczucie humoru na nic się to zdało. Lekarze wydali wniosek o zabranie byłemu mistrzowi świata prawa jazdy oraz uczulili rodzinę, aby nie pozwalać mu na samotne wędkowanie. - Pozbawili mnie największego hobby - pieklił się legendarny piłkarz.
 
Po kilkunastu latach, prawie 81-letni dzisiaj Charlton, przyznał lekarzom rację. - Rzeczywiście zapominam ostatnio sporo spraw. Czasami otwieram oczy i nie wiem, gdzie jestem. Mógłbym też się zgubić, nawet na drodze, którą znam od dzieciństwa - powiedział w jednym z wywiadów.
 
- Kiedy na spotkania wspomnieniowe zamiast moich przyjaciół z boiska coraz częściej przychodzą ich żony, które szanuję i bardzo lubię, to jednak zastanawiam się, czy piłka nożna to tak bezpieczny sport, jak niektórzy twierdzą - zakończył Banks.
 
Marek Bobakowski (sportowe fakty.pl)
 
14.00. Pani Danusia wyszła. Babcia zainteresowana przekazem  telewizyjnym. Temat rezolucja posłow Unii Europejskiej w sprawie wydarzeń w Polsce. Fochodzę do wniosku, że muszę zmienić konstrukcjeę relacji na temat Babcia j ja…Coidziennia minutiwa, czy godzinowa kronika nie wyrzxymuje ilości treści i wspomnień zderzających się z aktualnościami. A przecież dochoidzż obowiązki, roizwi ązywanie zadań, zagdek, itp.
 
Czasem trzeba się oddać tematom, bo hasła i terminy jakie pojawiają wywołują inne wspomnienia i opowieści. Dzieją się trak nagle, że sam dziwię się, że ogarniam.
 
 
 
15 kwietnia 2016
 
Napięcie od rana.
 
O 11.00 napięcie całkowicie rozładowane przez początek melodii „300 tysięcy gitar” Karin Stanek, herbatę, Polany, fruwające kobiałki. Sposoby na chrapanie dziadka z Czechowa. Babia przypomina jeden ze sposobów Renaty: - Cu, Cu, Cu…nad dziadkiem podczas snu.
 
13.30. Babcia już nie pamięta, że powinna iść do pracy, żeby się od niej odczepić, że musi podpisać listę…Rozważa z panią Danusią spacer, choć przed chwila wróciła ze spaceru. To normalne – po każdym zajęciu, słowie, opowiadanej historii już wystarczy „sekunda”, żeby zapomnieć. Wszystko zostaje odcięte. 
 
Trzeba przestrzegać, żeby w tym momencie nie właczyć nie takiej jak trzeba melodii, bo można wszystko zepsuć. Tylko czas lat 60-tych. Dziś emocje zneutralizowały  gitary Karin Stanek. Ale jutro?
 
Chmielnik też ma swoje opowieści i wspomnienia. Opowieści pani Danusi też mają swój smak i kolor. Może sypać historyjkami jak z rękawa…
 
Babcia, która zapomina po kilku sekundach o czym mówiła, nie może się doczekać córki, która pojedzie z nią do domu w Lublinie. Jakim cudem, ona to wyczuwa, mówiłem w trybie przypuszczającym, dawno, że może… Nic pewnego. Ale niemal wszystko przyszykowane, gotowe.
 
Babcia już w domu – żona dzwoni i mówi, że jak gdyby nigdy nic, jakby wczoraj tutaj była.
 
Boże, jak ona tutaj wróci? Bo przecież już nie może być sama.
 
Niedziela 
7.00. Rany! Rano się łapie na tym, że mi się bez niej przykrzy, że tęsknię, ze nie ma mi kto zadawać kilkuset takich samych pytań na minutę. Normalnie teraz powinienem kombinować jak jej podać steryd w „akcji lekowej”. Powinni być drożdżówki i już kilka herbat rozpitych.
 
Chodzę jak Żyd po pustym sklepie. Układam pal na najbliższe dni. Ramowy program mam w głowie. To nic, że już rozmawialiśmy. Znalazłem co szukałem. Trzeba opisać uprawę babcinej schedy na Polanach. Kilka lat morderczej pracy, kilka lat wspomnień do spisanie, wiele dramatycznych scen i komediowych historyjek. Abstrakcja, negacja, poezja, ciężka praca…
 
Czeka nas ciężka praca.
 
17 kwietnia. Poniedziałek
18 kwietnia. Wtorek
19 kwietnia. Środa
21 kwietnia. Czwartek
Czas powszedniości. Przyzwyczajamy się powoli do normalnego życia, które zmieniła nam niezwykła przypadłość babci – bardziej dla nas niezwykła i tajemnicza,  niż prosta i zerowa w wymiarze intelektualnym, wszak od zawsze traktowana jako nie coś niezwykłego, tylko coś okrutnego, niezrozumiałego. Ponadczasowego in minus i  plus. Dorośli w kwiecie wieku powinni być gotowi na konfrontacje z treści  a zachowań bliskich, muszą być odpowiedzialni i zauważać zachowania progowe, bo tylko szybka reakcja we właściwym czasie pomoże zrozumieć ludzi  osób chorych i ich otoczenie. Dzień pozornie nieciekawy, bo już opanowaliśmy z panią Danusia wiele możliwych reakcji babci  na różne sprawy i problemy, które z najróżniejszym  nasileniem przychodzą do nas. Nasze reakcje  są raczej taktowne i empatyczne, bo empatia w obcowaniu z chorobą Alzheimera to fundamentalna  sprawa. To zasadnicza część leczenia, jeśli w tym przypadku leczenie jest właściwy terminem – bo leszeniem jest obcowanie, jest normalnoć, jest empatia, jest afirmacja powtarzalności w nienaturalnym nadmiarze czynności, zachowań, pytań, pytań, pytań., Pytań szczegółowych, ogólnych, głupich, genialnych…
 
23.00. Ogromne przerażenie, babcia drży, jakby nastąpił  gwałtownym powrót sprzed miesiąca i pół,  temperatura – 40 stopni, herbata,     rozbudzenie bliskich, po dwóch godzinach  powtórka z rozrywki – drżenie, temperatura, nasze łzy, bo coś złego się dzieje. Pobudka rano przed szóstą rano. Babcia spokojnie śpi. Nie jesteśmy w stanie  podsumować tak  gwałtownego i – na szczęście – na godz. szóstą  epizodycznego osłabienia. Strach ogarnia przed konfrontację poranną – czy będzie jaki gwałtowny atak i nasilając  się potrzeba wyjazdu do domu, czy spokojne śniadanie i spokojne wypełnienie czasu przed południem.
 
- Terapia z mamusią, dla mnie  autora tej bajki naszą babcią leczy wszelkie kłopoty – stwierdza córka babci Halinki w odpowiedzi na pytanie, czy pani Danusi pomogła pigułka na sen. Wydarzenia tego dnia odsuwają na plan dalszy babci i moją pracę nad reportażem wspomnieniowym o naszych eskapadach do Polan z 1985 roku. Oj będzie się działo, odnalazłem notatki  z tych eskapad. Każde zdanie mas woj treść, przywołuje sceny, obrazy, historie, zdarzenia, refleksje, wspomnienia… Ot, życie…
 
22 kwietnia piątek 2016.
Godz. 5.55. Już ruch w mieszkaniu. Ania ze łzami w oczach po pierwszym przerażeniu nocnych niepewności. Oby to był tylko któktotrwały epizod. Po szóstej stały rytuał – zestaw trzech drożdżówek dla babci, zestaw do „akcji lekowej”, dyspozycje wewnętrzne i zewnętrzne, na piersze minuty i godziny po przenudzeniu babci. W łąb idą ustalenia lanu dnia. Zestawienia przebojów z życia babci, szykowane rozmowy o latacg młodości i pomysłów na dzień dzisiejsz. Najważniejsze to „odczytać” plan dni a babci ustalony w panice przebudzenia po „gorączkowej nocy”.
 
22 kwietnia – 9 maja 2016-05-10 / Koniec „przerwy wakacyjnej” zorganizowanej na w miarę normalnym życiu, to znaczy dla babci normalnym, bo dla otoczenia „w  pobliżu normalnym” (zwrot nowopolski)
 
9 maj 2016r. Godz. 8.00 – śniadanie tradycyjny zestaw, drożdżówki z owocami w tradycyjnym zestawieniu, dwie owocowe i jedna „Inn”, dzisiaj  z serem.
 
9-10.00 / Babcia podejrzanie naciska na wyjazd do Lublina, bo ma obowiązki, szczególnie w pracy, musi sie wywiązać z nich. Nie wystarczają dotychczasowe tłumaczenie, Zbliża się sytuacja awaryjna. Podejmuje decyzję: - Babciu musimy zanieść Ani torbę do gabinetu, gdzie przyjmuje pacjentów. To na kilkadziesiąt minut rozwiązuje sytuację. Wstęppujemy do sklepu, babci robi zaopatrzenie w  drożdżówki. Mamu zapas czterech, przy okazji „stawia mi dw kawałki wędonego dorsza”,  ostatnie w cenie 12 zł. Zdrowe i smaczne! Nic nie zwiastuje nadchodząej awantury i „zerwania” wszelkich logicznie ustalonych norm dniówkowych. Każda nadchodząca minuta może okazać się banalna, ale też zdradliwa. Normalna w miarę była do 9 maja.
Powrót do domu i wejście pani Danusi, którą – moim zdaniem – już poznała i tolerowała, okazuje się niebanalne, bo babcia z miejsca przycisnęła nas co do nagłego powrotu do pracy do Lublina, każde inne rozwiązanie okazuje się pudłem, żeby nie powiedzieć, nie jakimś minimalnie niecelnym strzałem nad porzeczką. „strzałem” a nawet bombą panu Bogu w okno – jak by powiedział sprawozdawca radiowy.
 
To dzień ZDROWY, ten wtorek to normalny dzień dla babci, propozycje spacerów stają się dla niej uciążliwe. Ale, ku naszemu zdumieniu zgadza się wyjść z pania Danusią. Spacerują godzinę. Zaopatrują w sałatę i śmietanę. Ale to tylko zasłona – zrobiła to na odczepne, bo zaraz po powrocie temat pracy wraca. Bacia: - Kiedy przyjdzie Ania, gdzie jest postój taxi, PKS, jak dojechać.
 
Wywołuję awanturę, że spacyfikować nastrój – ale będzie to tylko niecelny strzał, albo li tylko podanie do bramkarza. Niczym wytrawni gracze w 64, których widziałem w ciasnych wagonach, kiedy to grali robotnicy wracający z pracy w Lublinie i mimiką twarzy porozumiewali się z partnerami – daję pani Danusi sygnał, żeby przespacerowała się sama. 
 
Olka robi obiad bo ja już zapominam, czy babcia jadła pomidorówkę. Nie! Nie! Jadła! Dawałem w jakimś mechanizmie wykształconym codziennymi czynnościami. Tego już nie zapamiętuję!
 
Do przyjścia córki trwa mozolna męka  intelektualna, jak przerwać, powstrzymać, zatrzymać, odwrócić uwagę, odmienić, Zrewidować to babcinego myślenie. Jest gotowa „na kamasz” iść do Lublina. Jaki plan uruchomić, żeby „trafić w dziesiątkę”. Razem z Olką wchodzimy w trans tłumaczeń. Obiad skonsumowała babcia pośpiesznie, aby tylko zdążyć do pracy. Odpowiedź na pytanie – która godzina może być oczyszczająca, albo prologiem do wejścia w „czarną dziurę”. A tam…
 
Kiedyś taki moment przeżyłem będąc w domu sam. Omal nie oberwałem, poznałem siłę babcinych rąk.
 
Wieczór jeszcze jeden spacer, konsultacje… Ustalenie pracy na najbliższe minuty – robimy kotlety mielone. Niedzielne przedpołudnie we wtorek po 18.00? No cóż, bywa i tak! Będzie coraz częściej… Trzeba rozumieć! Że też zapomniałem, z wczoraj mogliśmy zaplanować bigos na obiad, o którym opowiadała pani Danusia. Przecież w tym daniu też jest rodzinna moc. Kminek! To temat może  rozwiązać podobne awarie mózgowych komplikacji, kiedy to włącza się nie ten plik co trzeba i nie można go w żaden sposób zamknąć.
 
24 maja 3016. Transfer opiekunki dokonany, po wyjeździe pani Danusi do sanatorium w opiece ma pomagać pani Jadzia. Przygotowana, opiekuje się takimi osobami we Włoszech. Przygotowuję babcię do zmiany czegoś co roboczo nazywam po sportowemu – do transferu. Oczywiście z rana babcia ponawia codzienne problemy, które ją nurtuja. Tym razem budzi się w realnym świecie  maj 2016. Jest świadoma tego, ze3 kończy leczenie i nie musi iść do pracy. To ułatwia wiele czynności. Bez problemów odwiedza łazienkę, komentuje zdarzeni poniedziałku, rozmawia o pogodzie przed śniadaniem. Ale  pewne słowa i zdarzenia dni poprzedniego niepokoją babcię – co te córki znów zmajstrowały” jej na dzień dzisiejszy (?). Mimo, ze pojawiają się przejawy normalności nie ufa bliskim. Nie ufa poprzez działania poza plecami, których nie akceptuje: - Dlaczego nic o tym nie wiem!.
2 Czerwiec.
12.00 Po wielu próbach bAcia decyduje ssię wykjjść na spacer w dniu pogodowym brdzo niepewnym, Przejaśnienie chyba podziałało.  Od raza babncia wspomina powrót do domu – chartkerystyczne. Obudziła się i po wyjsciu znów pyta gdzie jej mama, ponownie wracają jakieś mroczne  sceny z wojny… - Ucekaliśmy przd czymś, głośno się zblizało, mamusiatrzymałą mniee za ręke, później podawała po jakiejś drabice w dół, tata  zabrał mnie do piwnicy. Tam czekaliśmy. To samo opowiadała wczoraj rano, kiedy spacerowaliśmy „koniecznościowo” po osiedlu działkowym. I tutaj chwila uwaga. Kiedy dzisiaj zaproponowałem podobny Sparcie „po działkach” to był bład. DZIAŁKI podzxialąły     nerwowo. Nie wsminajciue o działkach., - Błedny kierunek – przebiegło po głowie. – Babciu to może herbatka i drożdżówka.  Trochę spokoju – Tak, tak – dobrze, że dzieci jiąż nie musz tych wojen przeżywać!.
Chwytam temat. Opowiadam o tym jak ojciec został zabrany z domu, kiedy Niemcy odwracali się podczas działań wojennych. Oże trafię w temat.
- Zabrali z domu dziadka wóz, dwa konie i tatę, obiecali oddać konie, kiedy już dowiezie ich do swoich, do Berlina… Jechli cały dzień, nad Wisła mieli postój. Tata byłą głodny i jak zoobaczyŁ cukier w kostkach, to wziął. Zobaczył Niemiec, którego odwoziłó, uznał, ze kradł. Zdecydował, ze go zabije za to… Już prowadził tatę na rozstrzelanie… I wówczas nagle pojawił się oficer, też Niemiec, przożony. Zbeształ go, że jak można być takim głupim zeby dziecko zabijać! Dostał też twarz, a tacie powiedział, że jak głodny, to niech pyta czy możee wziąć cuker w kostkach. – Jakbym się nie pojawił toi już byś nie żył – zaszwargotał.
- Teraz to wiem, ze gdybym zapytał, to już za samo pytanie, mogli mnie zabic. Też tak robili. 
Tato, ale nie było dobrych Niemców? – pytałem.
- Kiedy szli na Rosje, byli duni i wygrani, kiedyś przyszli do nas do domu. Miałem 13 lat, siostra była młodsza, dawali na m cukierki, mówili, ze też maja dzieci, ze nie chcą tam iść, ale rozkaz to rozkaz! Tyle mi tato powiedział o dobrych Niemcach. Jak jest wojna to nikt nie jest dobry! Dobry jest tylko chleb.
Babcia wysłuchała  przjęciem…
Bez problemów pozwoliła przykleić plasterm co wczoraj było problemem graniczący z wysiłkiem. Aż strach pomyśleć, ale może to ja popełniłem błąd fizyczny, bo zaproponowałem to nagle, przekonany, ze po spacerze jużnie będzie problemów. Tymczasem po chwili bacia bez problemów pozw2wala przykleić plaster. Do „akcji lekowej” po raz czwarty nie dochodzi, nie ma mowy o przełknieciu leku. Kolejne podejście nieskuteczna. Bacia czeka na młodszą córkę, to od rana hasa po swiadmosci  babci. Pojawia się i znika, jk dobry humor, wspomnienia, jak bunt w najzwyklejszej sprawie.
\
Po przyjściu pani Jadzi, mówię : babci, takiej pani, która też jest samotna (kłamię) i też chce być pomiedzy ludźmi. Normalne. Babciu  człowiek to ssak, chce zyć w gromadzie, wśród sasiadów, kolegów, koleżanek, przyjaciół… Wszyscy chcemy zyc w gromadzie. Tak jest łatwiej – powtarzam za swoim ojcem, która po raz pierwszy mi mówił co to  ludność, społeczeństwo, naród, państwo. Wszystko rozpoczyna się od GROMADY.
Dzisiaj mamy jeszcze jeden wpis w kronice – dzisiaj młodsza córka po raz pierwszy idzie do pracy. Wieczorem bveda nowe wrażenia.
 
W międzyczasie podczas nasiadwki w pokoju ssłuchaliśmy muzyki, jakby ponownie zagrła rutyna, babcia kupiła melodie Mary Mirskiej i Miecia Fogga. Zatrzymał sioę przy dyskusji o  Kunickiej… Jakby wyciszyła wewnętrznie, ponowienie propozycji kazało się skuteczne. Babcia ubrałasie cieplej i wychodzimy, NAGLE. – Ty nie idziesz! Nakładaj skarpety, albo nie idziesz! O KURDE! Mimo, że chodzę tal podczasuoałów i do sklepu w sandałach, teraz łapie, że jest to pomysł na przyszłość. Babcia skarciła mnie za kaszkiet w przychodni i brak skarpet. Logiczne! Warto zapisać w głowie, bo to pobudzające i odwracające uwagę od ninnych problemów. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 47 odwiedzający (351 wejścia) tutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja