Przeżył własną śmierć
Był wrzesień 1939 roku. Niemieckie wojska dotarły już do Lu-belszczyzny. Tu i ówdzie spotykano jeszcze pojedyncze oddziały Wojska Polskiego, ale były to tylko resztki Amii. Miejscami dochodziło do dramatycznych potyczek, po których ludność cywilna grzebała zwłoki, a po żołnierzach nie pozostawał ślad.
Oto na przykład w miejscowości Strzeszkowice k/ Lublina najeżdżają na siebie zwiady Wojska Polskiego i wroga. Padają jednocześnie strzały. Na tyle celne że obaj strzelający zginęli na miejscu. Pozostali na placu boju żołnierze rozpierzchli się błyskawicznie po okolicy. Mieszkańcy wsi pochowali obu zabitych obok siebie.
Nikt nie wiedział w jaki kierunku ruszyły oddziały, który zwia-dowcami byli żołnierze widziani we wsi. Powszechnie sądzono, ze Polacy ruszyli w kierunku Bełżyc.
30 września we wsi Szczuczki k/Bełżyc ponownie dochodzi do spotkania zwiadów oddziałów polskich i niemieckich. Polacy byli we wsi, kiedy zostali zauważeni przez nieprzyjaciół. Ci dyskretnie się wycofali, nie zauważeni przez nikogo. Lub zauważeni przez niewielu mieszkańców.
Polacy dostali od miejscowych mieszkańców cywilne ubrania trochę jedzenia i rozeszli się w cztery strony świata. Oddział przestał istnieć, wieczorem we wsi nie było już z nikogo obce-go.Czy był to oddział który kilka dni wcześnie widziano w Strzeszkowicach? – dziś nikt nie potrafi na to pytanie udzielić jedno-znacznej odpowiedzi.
Latem 1939 roku Józef Pietras, rolnik ze Szczuczek, powołany został, jak wielu innych mężczyzn, d wojska., Zgodni z przeznaczeniem zgłosił się w jednostce „N” w Dęblinie. Jego oddział miał zadanie proste – ubezpieczać i bronić przepraw przez Wisłę. Kiedy okazało się, że wróg jest silniejszy, nakazano od-wrót. W bezpiecznej odległości od działań wojennych, gdzieś na wschodnich rubieżach kraju, dowództwo podjęło decyzję o rozwiązaniu oddziału. Żołnierze, każdy już indywidualnie, decydowali o własnych losach. Większość, zdobywszy cywilne ubrania, ruszyła ku własnym domostwom. Wśród nich był też pan Józef. Ryzykował, lecz postanowił wrócić do swoich., do Szczuczek.
W piątek, 29 września dotarł do celu. Dzień później organizował ubrania i prowiant dla innych rozbitków, jakże przecież jemu podobnych.
Niedzielny poranek 1 października nie zwiastował w Szczuczkach niczego złego. Było słonecznie i bezwietrznie. Chłopi po-rannym obrządku siadali do śniadania bądź szykowali się do kościoła. Wiejski fryzjer dokonywał ostatnich postrzyżyn inni dyskutowali w grupkach o ostatnich wiadomościach z frontu działań wojennych.
Było około dziewiątej, kiedy do wsi weszli Niemcy. Świetnie uzbrojone oddziały wermachtu otoczyły ją ze wszystkich stron. Później przeszukiwano mieszkania. Czego szukano? Prawdopodobnie śladów widzianych tu żołnierzy polskich. Wywiad niemiecki działał sprawnie, hitlerowcy byli niemal pewni, że gdzieś w pobliżu ukryta jest broń i tajne dokumenty.
Kiedy nic nie znaleziono, a na pytanie o broń i dokumenty nikt nie potrafił nic powiedzieć, zaczęto wyciągać z domów męż-czyzn. Zabierano prawie wszystkich, miejscowych przyjezd-nych, młodych i starych. Tego dnia mężczyzną był nawet 15 – letni Janek Pasek.
- Byli i tacy, którzy w tym kotle znaleźli się przypadkowo – opowiada Józef Pietras. – Śmiertelnego pecha miał Andrzej Wronikowski, właściciel sporego sadu. Akurat zbierał jabłka, kiedy przyszli do niego Niemcy. Poprosili o owoce. Dał im ko-szyk, który obiecali zwrócić po godzinie. Nie doczekawszy się zwrotu poszedł do wsi. Nigdy już do domu nie wrócił.
Jan Pazur miał wówczas 25 lat. Mimo, że od tych dramatycz-nych lat minęło ponad pół wieku, pamięta wszystko dokładnie.
- Byli i cudownie ocaleni. Jednego gospodarza uratowały własne dzieci. Kiedy wywlekano go z izby, zaczęły tak przeraźliwie wrzeszczeć i płakać, że prawdopodobnie Niemcom zmiękły serca i zostawili go w domu. Albo Maciej Mirosław. Na pytanie o broń i dokumenty odpowiedział, że być może ukryto je w lesie. Zabrano go tam na poszukiwania. Po kilku godzinach coś znaleziono. Chłop był uratowany, bo w tym czasie we wsi roz-grywał się już dramat. Kiedy na ponawiane przez oficera we-rmachtu pytanie o broń i dokumenty nie otrzymano odpowie-dzi, kazano zgromadzonym przed szkołą mężczyznom położyć się na ziemi. Odebrano im co wartościowsze rzeczy osobiste, a największym powodzeniem cieszyły się oczywiście oficerki. Później zagoniono ich do budynku szkoły.
- Nie wiedziałem co to się będzie działo, młody byłem, co tam mogłem wiedzieć o faszyźmie – kontynuuje Jan Pazur. - Ktoś powiedział, że zaraz będziemy umierać. Zaczęliśmy się tulić do siebie, w grupach - jak te baranki. Nikt nie płakał, ale prawie każdemu w tej przerażającej ciszy spływały po policzkach łzy. Pamiętam jak w przez szpary w deskach pryskały promienie słońca. Najpierw był jeden wybuch, później drugi, trzeci… Otworzyłem oczy, głowy tak dziwnie niektórym zwisały, także ręce, oczy mieli pootwierane.
Kolega i sąsiad Jana Pazura, Józef Pietras zemdlałą po pierwszym wybuchu.
- Czułem przeszywający ból w obu nogach. Chciałem się pod-nieść, ale nie mogłem, byłem przywalony zwłokami Otworzy-łem tylko oczy. Widząc, że hitlerowcy strzelają w tył głosy tych, którzy przeżyli znów zemdlałem. Potem usłyszałem tylko płacz i kobiece okrzyki: ”Kto żyw, niech ucieka!”. Wieczorem wydostałem się spod trupów. Niemcy właśnie szy-kowali się do wymarszu. Zobaczyłem Józka Pietrasa, miał zakrwawione obie nogi. Jak wynosiłem go ze wsi, to wpadłem wprost na Niemca, siedział z karabinem na stercie. Uciekałem dalej niosąc Józka na placach. Nie strzelił!! Noc przeleżeliśmy w kartoflisku. Liśćmi z bobiku, obkładałem mu rany.
Następnego dnia rano Niemcy ponownie przyjechali do wsi. Oblali zgliszcze benzyna i podpalili.
Na tablicy upamiętniającej dzień tragedii mieszkańców Szczu-czek umieszczono 64 nazwiska. Ofiar było więcej i to znacznie – wielu nie udało się zidentyfikować. Wiele nazwisk się powta-rza, w niektórych rodzinach polegli wszyscy mężczyźni.
- Z mojej rodziny polegli wszyscy: dziadek i jego dwóch synów – mówi Stanisław Kędzierski pracownik KG ZSL w Wojciechowie. – Jeden miał 17 lat, drugi 19, dziadek miał 46 lat. Ale były rodziny gorzej doświadczone, w rodzinie Marków zginęło aż ośmiu, u Marczyńskich sześciu, a od Pietrasów pięciu mężczyzn.
Dziś w miejscu, gdzie wówczas stał budynek szkoły zbombar-dowany przez Niemców 1 października 1939 roku, stoi ka-pliczka upamiętniająca tragedia. Obok stoi nowa szkoła pod-stawowa, a w niej na korytarzu znajduje się wmurowana przed laty tablica z nazwiskami pierwszej masowej zbrodni hitlerow-ców na ziemi lubelskiej.
Z rzezi dokonanej na mieszkańcach wsi Szczuczki ocalało dwunastu mężczyzn., z nich żyją tylko dwaj – emerytowani rolnicy: Jan Pazur, mieszkający w Poniatowej wsi i Józef Pietras ze Szczuczek. Po wojnie zostali szwagrami.
Na podstawie reportażu radiowego z 1986 roku. Tytuł: „Przeżył własną śmierć”.
Autor Henryk Sieńko