hsienko
  # "Zagadka Kuby Rozpruwacza", "Kuzynki", "Czarownik Iwanow","Pan Samochodzik i potomek szwedzkiego admirała". - fantastyka Andrzeja Pilipiuka
 
Teraz już nie pamietam literalnie, w której powieści Andrzeja pojawiłem sie pierwszy raz. Może to była "Zagadka Kuby rozpruwacza" (?)
  +++
+++

+++


+++

+++

Cytat:
 
    – Sieńko na obiedzie – odparł młodzieniec i zabrał się znowu do dzieła.
    Jakub splunął finezyjnie.
    – Wesoło tu mają – pokręcił głową. – Jak w amerykańskim filmidle.
    W sąsiednim szałasie trwała gorączkowa krzątanina. Jednak gdy zapukali do drzwi, wszystko ucichło.
    – W sumie to, jak jedzą obiad, może i nas poczęstują? – zauważył egzorcysta i pchnął drzwi. Patrzyło na niego dwudziestu pastuszków. Każdy z nich trzymał naciągniętą kuszę. Dwadzieścia bełtów celowało w jego pierś.
    – Dzień dobry, zastałem Sieńkę? – wykrztusił.
    – To ja – powiedział młodzieniec z największą kuszą.
    – A wy kto?
    – Agenci Obskury – mruknął jeden z pastuszków.
    Wyjaśnili pokrótce.
    – Dobra, chłopaki – pastuszek zwrócił się do kumpli. – To swoi, czarownik ich ściągnął, by załatwili tych pokurczów. Kusze opadły. Pasterze wrócili do obiadu. Gości też, oczywiście, poczęstowano.
    – Sprawa wygląda tak – tłumaczył Sieńko. – Król pojawi się na skraju lasu już po zmroku. Ma magiczne okulary wielkiego rycerza Mitrofanowa…
    – Sekundę? – zdziwił się Jakub. – Co to za rycerz był?
    – Przybył tu dwadzieścia lat temu i ubił smoka z magicznej rury. Potem, niestety, zachlał się na śmierć. Pogrzebaliśmy go w kurhanie – wskazał kupę kamieni na hali.
    – Czarownik zabrał jego magiczne okulary, a ja grzmiący kij – wskazał automat kałasznikowa wiszący u powały.
    – Tylko że nie umiemy się nim posłużyć…
    Jakub sięgnął po karabin. Sprawdził magazynek.
    – Toż odbezpieczyć trza – powiedział z naganą i kontrolnie strzelił w sufit.
    – Zostało piętnaście naboi – zaraportował Semenowi.
    – To już coś… Pomyślmy, co dalej…
    – Krasnoludy w nocy śpią i tylko w nocy można je podejść – wyjaśnił chłopak. – Niestety, mają pewną magiczną zdolność, zwaną ogniowidzeniem.
    – Wyjaśnij to – poprosił kozak.
    – Jeśli w promieniu dwu kilometrów od ich siedziby ktoś skrzesa ogień, natychmiast się budzą… Niby można próbować podejść po ciemku, ale tam może być masa krasnoludzkich pułapek, cholerne ryzyko. – Zapadło ponure milczenie.
    – Elektryczności nie znacie? – zapytał egzorcysta.
    – Znaliśmy. Rycerz Mitrofanow miał latarkę, ale baterie się już dawno wyczerpały.
    – Trzeba ogniwo elektryczne – mruknął Semen. – Zrobi się, jeśli tylko znają tu odpowiedni kwas…
    A może być chlebowy? – zagadnął któryś z pasterzy.
    – Siarkowego trochę zostaw – upomniał go Jakub.
    W laboratorium wioskowego maga cuchnęło paskudnie. Semen z wdziękiem umieścił w solidnym garnku dwie metalowe płytki i dolał kwasu. Długie, miedziane druty, zaizolowane nawoskowanym papierem, sięgały do latarki Mitrofanowa.
    – Uwaga, wciskaj – polecił Sieńce.
    Pastuszek pstryknął przełącznikiem i zabłysło światło.
    – Elektryczność – wyszeptał z wzruszeniem.

    Karoca zaryła w piach na skraju lasu. Służba rozstawiła stolik, parasol, leżankę. Wtedy dopiero z wnętrza powozu wyłonił się władca. Jedwabne szaty pomalowane w panterkę nadawały mu wygląd nieustraszonego łowcy krasnoludów. Nadworny Astrolog dreptał przy nim. Dobrze schłodzone wino już czekało.
    Król uwalił się na leżance.
    – Mapa – polecił.
    Wręczono mu sztabówkę, wykreśloną przez zwiadowców, badających las z aerostatu. Na pergaminie starannie zaznaczono drogę.
    – Czyli wystarczy, że będę szedł cały czas tą przecinką i wyjdę prosto na ich polanę – upewnił się.
    – Tak, wasza wysokość.
    Król podrapał się po głowie.
    – Sądząc ze skali, będę musiał przejść jakieś trzy kilometry po ciemku, zanim dotrę na miejsce… Hmmm. Trzeba ściągnąć lektykę. W sumie to wystarczy że przejdę na nogach ostatnie dwadzieścia, no, pięćdziesiąt metrów. A i ryzyko zabłądzenia mniejsze…
    – Trochę to niezgodne z tradycjami – zauważył Astrolog. – Ale myślę, że do tradycji trzeba podchodzić z odrobiną elastyczności…
    – Cieszę się, że wreszcie poszedłeś po rozum do głowy – władca poprawił sobie rude loczki. – Jak już krasnoludy pójdą z dymem, co mam robić?
    – Wasza wysokość diamentowym pierścieniem przetnie szkło na sarkofagu, wyciągnie dziewczynę, zawinie w koc i przyniesie tutaj…
    – Ależ diament może się wykruszyć! – spojrzał z niepokojem na sygnety, pokrywające gęsto jego palce. – Nie lepiej rozwalić szkło zwykłym brukowcem?
    – Ale wtedy królewna może zostać zraniona odłamkami.
    – E, nic jej nie będzie. To córka kowala, a nie rasowa szlachcianka – zbagatelizował. – Dobra, uwalniam i co dalej, mam ją tu nieść?
    – Tylko ja mogę wybudzić ją z letargu.
    – Trzy kilometry przez las – nagle palnął się w głowę. – Każę tym od lektyki zaczekać, ile mi to zajmie? Pół godziny i wracam…
    – W sumie tradycja nic o tym nie mówi – zgodził się Astrolog.

    – Otwieram pierwszą walną naradę społeczności lokalnej – Jakub stał na mównicy zrobionej z beczki po okowicie.
    Stodoła była zatłoczona: na nielegalny wiec rewolucyjny ściągnęli wszyscy mieszkańcy wioski.
    – Porządek obrad. Po pierwsze: sprawa Maga i Kowala. Czy ktoś zgłasza jakieś wnioski?
    – Eeeee – któryś wyraził wspólne zdanie.
    – A zatem nie ma przeciwwskazań – oświadczył Jakub. – Odbijamy naszych kamratów siłą. Kto przeciw? Nikt jakoś nie chciał zabrać głosu.
    – Jednogłośnie uchwalone – zadecydował Wędrowycz. Semen, dla podkreślenia doniosłości faktu, stuknął łomem w beczkę.
    – Punkt drugi: kwestia waszego króla. Czy ktoś zgłasza jakieś propozycje?
    Tym razem sala zareagowała bardzo żywiołowo.
    – Utopić w studni!
    – Powiesić!
    – Spalić drania na stosie!
    – Wobec tego proponuję wziąć go żywcem, a sposób zgładzenia wylosujemy później z głoszonych propozycji – zakończył egzorcysta niemal wesoło. – Punkt trzeci: następstwo władzy. Uważam zasadniczo, że republika to anarchia i należy utrzymać ustrój monarchistyczny. Kto przeciw? Jednomyślnie uchwalone.
    – A kto zostanie królem? – zainteresował się któryś ze zgromadzonych.
    – Kandydata zgłoszono jednego, pastuszka Sieńkę.
    – A to można zgłosić jeszcze kogoś? – zainteresował się Młynarz.
    – Procedura demokratyczna przewiduje, że kandydata rejestruje dwudziestoosobowy komitet wyborczy – stwierdził Jakub. – Ale zarejestrował się tylko jeden, złożony z pastuszków. Termin rejestracji komitetów już upłynął, a i termin rejestracji kandydatów… Tak więc mamy jedną kandydaturę. Kto przeciw? Dziękuję, jednomyślnie uchwalone.
    – Hmmm – mruknął jeden ze starców. – Ale tradycja nakazuje, by poczekać z tym do ślubu z królewną.
    – W takim razie chwilowo Sieńko będzie regentem.
    – A jak cesarzowi się nie spodoba, co my tu wyrabiamy? – zafrasował się Piekarz.
    – Wielkie mecyje, zwoła się wiec i odwoła cesarza ze stanowiska – wzruszył ramionami Wędrowycz. – „W walce zdobędziecie swoje prawa”.
    Semen, usłyszawszy hasło eserów, skrzywił się do swoich wspomnień. Sporo tych socjal-rewolucjonistów wytłukł w 1905, a tu proszę, jego wierny kumpel okazuje się…
    – Należy wyłonić specgrupę, która zajmie się pochwyceniem króla i uwolnieniem więźniów politycznych – zagrzmiał Jakub. – Kto zgłasza się na ochotnika?
    – My! – pastuszkowie Sieńki wystąpili krok naprzód.
    Nieoczekiwanie wrota stodoły otwarły się ze zgrzytem. Stanęli w nich trzej agenci Obskury. Szare, skórzane płaszcze powiewały na wietrze.
    – A co wy tu spiskujecie? – zagrzmiał najwyższy. – Nielegalne zebranko?
    Urwał w pół słowa, bo pastuszek zlikwidował go strzałem z kuszy. Dwaj pozostali próbowali wiać, ale płaszcze krępowały im ruchy. Nim dobiegli do powozu, oberwali tyle bełtów, że przypominali jeże.
    – No, teraz to już jawny bunt – Młynarz popatrzył ponuro na zwłoki.
    – Nie ma odwrotu – westchnął Piekarz.
    – A zatem do dzieła – Jakub zatarł ręce.

    Zamek z bliska nie wyglądał szczególnie groźnie – ot, ceglane mury, dziesiątki uzbrojonych wachmanów na blankach. Sztandar był opuszczony do połowy – na znak, Dwaj oberwańcy przytoczyli do bramy wózek z beczką i oddalili się biegiem. Strażnicy stojący na bramie spojrzeli nieufnie na porzucony ładunek.
    – Hy – mruknął jeden. – Beczka.
    – Aha – mruknął drugi. – Z winem chyba? Istotnie, na drewnianych klepkach czerniał napis „wino”. Wtoczyli ją na dziedziniec zamku.
    – Hej, kamraci! – krzyknął wyższy. – Zobaczcie co mamy!!!
    Po mniej więcej minucie, któryś z osiemdziesięciu strażników wpadł na pomysł, by wybić pokrywę kamieniem. Jakub, Semen i pastuszkowie przypadli do ziemi, ale z odległości pół kilometra fala uderzeniowa nie była już groźna. Wokoło spadały kawałki cegieł.
    – Co to było? – wykrztusił któryś owczarz
    – Beczka nitrogliceryny – objaśnił Jakub. – Hy, nieźle pieprznęło!
    Z zamku nie zostało dużo.
    – Wygląda na to, że Sieńko po ślubie nie będzie miał gdzie mieszkać – zauważył któryś z pasterzy, – ale trudno. Tatko zawsze powiadał, że władza powinna żyć w pobliżu ludu…
    – Fala uderzeniowa poszła na boki – powiedział poważnie Jakub. – Trzeba odkopać wejście do lochów i uwolnić naszych kumpli.
    – Chłopaki, naprzód!
    Pastuszkowie z kilofami i łopatami na ramionach wstali z rowu i cała grupa ruszyła na miejsce katastrofy.
    Ignorując resztki wachmanów zdobiące gruzowisko, szybko wgryźli się w ceglane stropy. W pierwszym lochu, do którego się przebili, stały liczne, pękate, dębowe beczki.
    – A niech mnie – szepnął jeden z pastuszków. – Prawdziwa importowana okowita, a nie te siki, którymi nas karmi.
    – Wypijecie później, na koronacji kumpla – ostudził go Jakub. – Szukamy dalej.
    Z sąsiedniej piwnicy uwolnili Kowala i Maga…
    Gdy pastuszkowie z uwolnionymi dotarli na punkt zborny w chacie Maga, Sieńki już nie było.
    – Gdzie się ten palant podział? – zdenerwował się Jakub. – Miał na nas czekać.
    – Rozebrał się do slipek, zabrał włócznię i poszedł do lasu – wyjaśnił Piekarz. – Powiedział, że wybory wyborami, ale władca, żeby mieć poparcie społeczne, musi wykazać się szacunkiem dla tradycji i odwagą.
    – Hmmm, coś w tym jest – mruknął Semen. – Tylko gorzej będzie, jak go pokurcze ubiją…
    – A to wysoce prawdopodobne – kiwnął głową Młynarz. – Kilku już próbowało z nimi zwady.
    – Nie widzieliście króla? Nie było go na zamku – przerwał uczoną dysputę Semen.
    – Obozuje za tym zagajnikiem – jakiś chłop wskazał brzozowy lasek. – Stamtąd do polany idzie przecinka.
    To Sieńko ma przewagę czasu – stwierdził kozak. – Ale chyba musimy mu pomóc, a przynajmniej otoczyć opieką, bo to różnie może być.
    – Bierzecie wielopał? – któryś z pastuszków podał im kałasza.
    – Może się przydać – kiwnął głową Jakub. – A zatem w drogę… / koniec cytatu
 +++
W numerze Egeria 3 (8) w 2006 r. Artur Borzecki napisał: ...W opowiadaniach padają też często nazwy innych wsi i miast regionu: Bończa, Siennica Różana, U)chanie, Krasnystaw, Chełm, Lublin. Także w trójkacie Lublin-Chełm-Krasnystaw ma miejsce akcja ksiązki "Pan Samochodzik i potomek szwedzkiego adminirała". Pilipiuk (Olszakowski) zabiera czytelnika w podróż po historycznej Ziemi Chełmskiej. Próbuje odkryć zagadki, m.in. Arianki w Krynicy, czy zamku w Krupem. Do książki trafia też krasnostawski dziennikarz Henryk Sieńko, w opowiadaniu "Jakub Wędrowycz i siedmiu krasnuludów" występuje w roli pastuszka, przyszłego wojownika o demokrację i wolne wybory"....

+++

Pan Samochodzik i... potomek szwedzkiego admirała. Tom 40 - Opis i dane produktu. Gdy zabrakło Zbigniewa Nienackiego, a zainteresowanie czytelników przygodami Pana Samochodzika ciągle rosło, wydawcy postanowili poszerzyć grono autorów rozwijających jego pomysł edytorski. Niniejszy tom, podobnie jak kilka poprzednich, wyszedł spod pióra młodego warszawskiego archeologa (Andrzeja Pilipiuka), od dawna zainteresowanego twórczością Nienackiego. Czytając niegdyś z wielkim zainteresowaniem książki o przygodach Pana Tomasza, zapewne nie przypuszczał, że kiedyś sam napisze.


+++

 "Kuzynki" Andrzeja Pilipiuka to fantastyka, ale nie zawsze...

Kolejne dzieło wybitnego polskiego pisarza z pewnością zaskoczy każdego, kto zdecyduje się po nie sięgnąć – ta książka po prostu musi zostać przeczytana przez każdego miłośnika dobrej literatury.

Katarzyna Kruszewska jest jedną z kobiet pracujących w Centralnym Biurze Śledczym. Jej praca nigdy nie była nudna, ale tym razem jej odkrycie okazało się największą i najdziwniejszą zagadką, z jaką do tej pory przyszło jej się zmierzyć. Pewnego dnia, podczas wykonywania swoich obowiązków w jednostce, trafia na coś kompletnie nieprawdopodobnego – ślad swojej kuzynki, która spędziła dłuższy czas w Etiopii i postanowiła wrócić do rodzinnego kraju, podejmując pracę nauczycielki w jednym z krakowskich liceów. Wydawać by się mogło, że nie ma w tej sprawie nic dziwnego... Nic bardziej mylnego – kobieta urodziła się ponad 120 lat temu! Już dawno nie powinna chodzić po ziemi. Tymczasem wygląda tak, jakby ledwo skończyła dwadzieścia lat. Jak to możliwe? Czy to na pewno kuzynka Katarzyny?

Gdy w głowie Kruszewskiej do głosu dochodzą kolejne dziwne myśli, do Polski trafia młodziutka cudzoziemka. Szesnastoletnia Monika Stiepankovic została cudem uratowana na Bałkanach. Kto by przypuszczał, że jej losy wkrótce skrzyżują się z pracownicą CBŚ i tajemniczą kuzynką sprzed wieku?


O autorze

Andrzej Pilipiuk (ur. 1974) jest doskonale znanym polskim pisarzem oraz publicystą. Jest wszechstronnym twórcą, któremu żaden gatunek literacki nie jest straszny. Przygodę z literaturą rozpoczął już jako nastolatek – z tego okresu pochodzi "Norweski dziennik", czyli cykl opowiadań o wyjątkowym uciekinierze. Zadebiutował w 1996 roku, gdy światło dzienne ujrzało jego opowiadanie "Hiena" i to właśnie wtedy po raz pierwszy pojawiła się polska wersja Chucka Norrisa. Miłośnicy fantasy z pewnością dobrze znają serię "Przygód Jakuba Wędrowycza". Potencjał tego autora idealnie podkreśla fakt, że niejednokrotnie był nominowany do wielu nagród literackich. W 2002 roku został laureatem nagrody im. Janusza A. Znajdla za opowiadanie "Kuzynki".

wyd.

***
PS. W znanej powieści  Andrzeja Pilipiuka pt. "Kuzynki",  redaktor Henryk Sieńko pojawia się jako bojownik o demokrację w regionie.  Reprezentuje Tygodnik Chełmski. Niby fantastyka, ale jakby troche prawdy w tym było. Właściwie to cała... 

+++

Bestia
(opowiadanie okolicznościowe Andrzeja Pilipiuka w zbiorze "Czarownik Iwanow") .

 

Światła ciężarówki oświetlały szosę.
— Napiłbym się piwa — westchnął z rozmarzeniem kierowca. — Szesnasta godzina na trasie...
— Napijemy się — powiedział sennym głosem konwojent. Zaraz zadzwonię przez komórkę do dyrektora. Niech przyszykuje kilka puszek w lodówce.
Kierowca nie słuchał go. Zasnął za kierownicą. Konwojent zauważył to o sekundę za późno.
— Jasna cholera! — wrzasnął, łapiąc rozpaczliwie za kierownicę. Pasy splątały się na nim. Samochodem zarzuciło. Przez chwilę balansował na krawędzi szosy, po czym wyłamawszy kilka słupków, zwalił się ze skarpy. Pojazd utknął w gęstych krzakach.
Konwojent odciął nożem pasy i uwolniwszy nieprzytomnego kierowcę z szoferki, odciągnął go kawałek. Kierowca otworzył oczy.
— Gdzie jesteśmy? — zapytał.
— W Polsce. Chyba już nie wybuchnie, co?
— Już nie powinno. Jak ładunek?
— Sprawdzimy.
Podbiegli do skrzyni. Jedna z klatek pękła podczas upadku.
— Ciemno, psia krew — zaklął kierowca.
— Zaraz, mam latarkę.
Zaświecili w głąb rozbitej klatki. Była pusta.
— Kurwa! Zwiał!
— Daleko nie ucieknie. Ty w lewo, ja w prawo. Weź jakiś klucz, ja mam spluwę.
— Łapałeś kiedyś coś takiego uzbrojony we Francuza?
Rozbiegli się, ale kierowca zaraz zawrócił, nie miał latarki. Przedarli się przez gęste krzaki. Przed nimi toczyła swoje mętne wody Wisła. Charakterystyczne trójpalczaste ślady na brzegu nie pozostawiały żadnej wątpliwości.
— No to kicha — powiedział konwojent.
138 139
 
* * *
 
Chmielaki w Krasnymstawie były właściwie imprezą młodzieżową. Rozbawiony tłum tańczył na ulicach, popijając piwo wszelkich gatunków z plastykowych kufli.
W amfiteatrze przygrywały zespoły.
Jakub Wędrowycz oczywiście nie opuścił tak wesołej imprezy. Przez pierwsze dwa dni święta wędrował od budki do budki i próbował różnych gatunków piwa. Usiłował ustalić, które mu najbardziej smakuje. Obecni byli przedstawiciele wszystkich polskich browarów, w dystrybutorach drzemały wszystkie gatunki i odmiany jego ukochanego napoju, toteż zanim doszedł do końca, nie pamiętał już jak smakowały te pierwsze i musiał powtarzać całą rundkę.
Trzeciego dnia i przy piątej rundzie osiągnął dziwny błogostan. Świat chwiał się wokoło, błyszcząc nieziemskimi kolorami, małe białe pieski i złośliwe krasnoludki biegały po nim, ale przestało mu to przeszkadzać. Miał trochę problemów z utrzymaniem równowagi, ale tłum był na tyle gęsty, że właściwie nie miał szansy się przewrócić.
Niespodziewanie ocknął się pod mostkiem, nad Wieprzem. Potrząsnął głową. Świat przestał mu wirować przed oczami. Rzeka też się uspokoiła i nie usiłowała go otoczyć.
Z plecaka, w którym mile chlupotały dwie nienapoczęte pięciolitrowe baryłki, wydobył dętkę od traktora i małą, jak zabawka, pompkę produkcji kapitalistycznej.
Dwie godziny później pomacał dętkę. Była już dobra. Koło niego pojawił się śliczny różowy kucyk.
— Wiesz jak to jest — powiedział do niego Jakub. Spłukałem się trochę, a chcę jeszcze pojechać do wnuczka w odwiedziny. Mieszka w Warszawie, a Wieprz wpada do Wisły.
Kuc pokiwał głową.
— Cieszę się, że się ze mną zgadzasz — powiedział egzorcysta. — Wszystkie rzeki wpadają zasadniczo do Wisły, a Wisła do morza. Tego Północnego. A jak po drodze jest Warszawa, to ja spłynę na dętce do samego miasta.
— Genialne — powiedział koń, a potem jego róż wykwitł błękitem i zamienił się w rosłego gliniarza. Przez chwilę patrzyli na siebie zdumieni.
— To ty nie jesteś goryl? — zdziwił się gliniarz.
Był co najmniej tak samo ululany jak Jakub.
— Do zobaczenia — powiedział egzorcysta i spuściwszy dętkę na wodę, usiadł na niej.
Prąd rzeki powolutku niósł go do morza. Woda była lodowata, ale nie przeszkadzało mu to specjalnie. Jego umysł odbierał zaledwie ułamek tego, co działo się wokoło.
140
 
* * *
 
Wisła nie zrobiła na Jakubie wrażenia. Ot, rzeka jak każda inna, tylko trochę szersza.
Piwo w obydwu beczułkach nie zakrywało już dna i teraz rozpoczął się niemiły, aczkolwiek nieodwracalny proces trzeźwienia.
Jakub rozejrzał się po rzece. Wstawał świt i woda była lodowata. Zaczął to czuć. W dodatku miał ochotę coś zeżreć.
— Ciekawe, czy są tu ryby? — zastanowił się.
W tym momencie coś dziwnego dziabnęło go w nogę. Wydobył ją z wody i obejrzał. Jakaś uzębiona paszcza obgryzła mu obcas i kawałek pięty razem ze skarpetką. Skarpetek Jakub nie zmieniał od kilku tygodni, ale i tak zrobiło mu się szkoda.
— Musi szczupak — zaciekawił się.
Lubił mięso ze szczupaka. Wsadził rękę do wody. Coś kłapnęło mu koło palców. Wyjął z kieszeni paralizator elektryczny kupiony na lewo od Ruskich i wsadziwszy rękę w wodę, wcisnął guzik. Poczuł potworne kopnięcie prądem, a potem stracił przytomność.
To było niesprawiedliwe, bo gdy chodził do szkoły, jeszcze nie uczyli, że woda jest dobrym przewodnikiem elektryczności.
Los czuwał nad nim. Dwadzieścia kilometrów w dół rzeki, pod mostem był posterunek policji rzecznej. Dzielni gliniarze wystartowali motorówką, gdy tylko niezidentyfikowany obiekt pływający pojawił się w ich polu widzenia. Dogonili dętkę.
— I cóż tam macie? — zapytał sierżant przez radiotelefon.
— Czciciel Bachusa na dętce traktorowej — zameldował funkcjonariusz. Zabieramy do żłobka. Wezwijcie patrol z wozem.
— Przyjęte.
— Zaraz, tu coś jeszcze. O karwia! Szefie, tu jest krokodyl.
— Co za krokodyl?
— Brązowy. Taki ze dwa metry. Płynie do góry brzuchem. Zdechły chyba. Wziąć na hol?
— A! To ten, który zgubili tacy dwaj w zeszłym tygodniu. Mówicie zdechły?
— Zupełnie zdechły.
— Weźcie na hol. Zawiadomimy ZOO. Może sobie zabiorą, a jak nie, to zdejmiemy skórę i będzie ozdoba posterunku.
— Tak jest.
Po chwili, pod mostem przybiła do brzegu motorówka z nieprzytomnym Jakubem. Motorówka holowała za sobą dętkę od traktora i zdechłego krokodyla.
140
* * *
Sala, w której robiono sekcje w warszawskim zoo, mieściła się w budynku kwarantanny.
Światło żarówek odbijało się w śnieżnobiałych kafelkach. Na stole sekcyjnym leżał zdechły krokodyl. Dwaj weterynarze, jeden z Warszawy, a drugi z Krakowa, siedzieli pod ścianą i palili pety, czekając na wyniki badań treści żołądka.
— Bardzo silna trucizna organiczna — powiedział zaciągając się krakowianin.
Neurotoksyna. Mózg prawie mu rozpuściło. Czego on się nażarł?
— Może kurara? — podsunął warszawiak.
— I jeszcze Indianin z łukiem? Musiał coś zeżreć. Tylko co? Niespodziewanie drzwi otworzyły się i wszedł profesor.
— I jak? — zagadnął gość z Krakowa. — Co zjadł?
— To go zabiło — profesor pokazał im słoik wypełniony roztworem.
W słoiku pływał odgryziony kawałek zielonej skarpetki Jakuba Wędrowycza.
 
***

Poznalismy się dawno, w Tarnogórze było jeszcze liceum i miał mieć spotkanie z młodzieżą. Pojechałem. Zaprosił też na spotkanie w Wojsławicach. Bliżej poznałem Andrzeja,  chłopaka rodem z Wojsławic. W opowiadaniu opisuje przygodę podczas Chmielaków. 

...Od tego czasu Pilipiuk napisał kilkadziesiąt innych opowiadań o tej postaci, niedawno wydanych w czterech zbiorach (Kroniki Jakuba Wędrowycza (2002), Czarownik Iwanow (2002), Weźmiesz czarno kure (2002), Zagadka Kuby Rozpruwacza (2004)).
Żartobliwie nazywany największym piewcą wsi polskiej od czasów Reymonta. Oprócz licznych opowiadań (również spoza cyklu o Wędrowyczu) napisał też, pod pseudonimem Tomasz Olszakowski kilkanaście tomów kontynuacji przygód Pana Samochodzika.
***

Po drugiej stronie książki
Andrzej Pilipiuk
Premiera: 12 listopada 2021
ISBN: 978-83-7964-681-4
Oprawa: broszura
Liczba stron: ok. 500
 
"Mózg jest jak piec – żeby zaczął dobrze buzować, trzeba sypać opał. Podtrzymywać płomień. W moim piecu przez całą młodość tlił się zawilgły torf. Ale dmuchałem na niego z całej siły."

Tym razem nie będzie przygód Jakuba Wędrowycza, ale dowiecie się wiele o śladach przeszłości pozostawionych w wojsławickiej szopie.
Zamiast kolejnej zagadki dla Roberta Storma będzie wspomnienia Michaela Jacksona na warszawskim Kole.
Doktor Skórzewski będzie musiał ustąpić miejsca opowieści o Muminku, który poszedł do pracy w fabryce luster.
W tej książce znajdziecie wspomnienia o szarości komuny, snach, które przyniosły nowe pomysły, mapach, które nie wyglądają jak mapy. Słowem - znajdziecie tu wszystko, co kiedykolwiek chcieliście wiedzieć o Andrzeju Pilipiuku, ale nie wiedzieliście jak zapytać.
fabrykaslow.com.pl
 

W Wojsławicach powstało miasteczko, którego mieszkańcami sa bohaterowie twórczości Andrzeja Pilipiuka. Coraz więcej turystów odwiedza oryginalne miasteczko - poznaje 'mieszkańców' książek popularnego pisarza i współczesnych miszkańców i ich gości. Czy tam pochowano krokodyla, który stracił tragicznie życie w Chmielaki (?).
 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 15 odwiedzający (69 wejścia) tutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja