hsienko
  Byłem u Maradony...
 
 
 
 
„Byłem w mieszkaniu Diego Maradony”
 
 Ostatni wywiad z redaktorem Ryszardem Starzyńskim

+++

Czym jest dla pana dziennikarstwo sportowe?

Ja nie dzielę dziennikarstwa na jakiekolwiek branże. Dziennikarz jest dziennikarzem, bez względu czy pracuje w prasie społecznej, politycznej, sportowej, czy też periodyku dla gołębiarzy lub kulturystów. Postrzegam dziennikarstwo w warstwie wewnętrznej potrzeby bycia dziennikarzem. Jest to rodzaj misji społecznej. Uważam, że głównym zadaniem dziennikarza jest odpowiedzialność za słowo drukowane. Kiedy pracowałem w Sztandarze Młodych, w lesie kabackim spadł samolot. Ponieważ mieszkałem blisko, jako pierwszy mogłem pojawić się na miejscu i napisać reportaż. To była ogromna tragedia. Ale w wielu gazetach reporterzy uwypuklili sceny z tego dramatu, kiedy żołnierze zbierali rozrzucone portfele pasażerów, cenne przedmioty, zdejmowali z rąk biżuterię. Po tych publikacjach nie wytrzymał psychicznie szef grupy zabezpieczającej miejsce tragedii, pewien pułkownik – popełnił samobójstwo! A przecież należało tylko pomyśleć, że mundur jeszcze w jakimś stopniu gwarantował to, że te przedmioty trafią do rodzin zabitych. Hieny był nie oddały!

Pamięta pan pierwszy materiał sportowy?

Oczywiście. Związany jest z terenem na którym pan mieszka. Otrzymałem zadanie przeprowadzenia obszernego wywiadu z Tomkiem Wójtowiczem, wówczas siatkarzem Avii Świdnik. Pojechałem do Lublina pociągiem, zadanie wykonałem i nawet naczelny był zadowolony.

Spotkał pan z pewnością wielu słynnych piłkarzy?... 

Rozmawiałem z Pele, Cruyffem i Charltonem, z którym się zaprzyjaźniłem i jak mnie spotkał na ulicy w Londynie, to rozpoznał mnie i przywitał po polsku. Fantastyczny gość. Wielkie wrażenie zrobił na mnie słynny napastnik angielski z lat 70-tych Mike Channon, facet zorganizowany niemal jak zegarek. Precyzyjny, terminowy, odpowiedzialny... Miłośnik koni. Powiedział mi, że Polacy zmarnowali jego karierę piłkarską w 1973 roku! Wie pan, ja byłem nawet w domu Diego Maradony, kiedy ten grał w Napoli. Piłkarz nienawidził dziennikarzy, a mnie się udało. Przekonałem jego ochroniarza i oprowadził mnie po mieszkaniu gwiazdora, kiedy ten był poza nim i grał w tenisa. Baliśmy się obaj, żeby nas nie złapał.
 
W jaki sposób trafił pan do „Piłki Nożnej”?
 
Jestem z zawodu prawnikiem, skończyłem nawet podyplomowe studia kryminalistyczne, jednak ani dnia w swoim zawodzie nie przepracowałem. Po prostu jestem fanatykiem piłki. W pewnym momencie o trud wydźwignięcia „Piłki Nożnej” z dołka po przejęciu jej od poprzedniego wydawcy, poprosił mnie Marek Profus. Zadanie było trudne, bo nakład spadał, traciliśmy czytelników. Mnie się udało – przede wszystkim dzięki pozyskaniu wielu świetnych dziennikarzy sportowych i stworzeniu zespołu redakcyjnego na dobrym poziomie. Nie tylko uratowaliśmy „Piłkę Nożną”, ale uruchomiliśmy „Piłkę Nożną Plus” – miesięcznik dla środowiska piłkarskiego.

Czy były w zawodowej karierze Ryszarda Starzyńskiego zdarzenia wyjątkowe, które się pamięta do końca życia?

Kiedy wracaliśmy z mistrzostw świata w Hiszpanii w 1982 roku, już powietrzu poinformowano nas o awarii samolotu. Nie wiedzieliśmy co się stało, ale coś się stało bo nie chciała się schować jakaś część podwozia. Musieliśmy lądować poza kolejnością, w alarmie była straż pożarna i ekipy ratunkowe... Pobledliśmy, ale lądowanie było bezpieczne. Najedliśmy się strachu!

A inne?
 
Na olimpiadzie w Seulu dziennikarze zorganizowali konkurs śpiewu. Wygrałem go z pomocą gitary. Nie powiem, że bez trudu – wśród konkurentów było wielu słynnych, byłych byłych sportowców...

Czy ma pan jeszcze jakie piłkarskie marzenia?

No pewnie – Polska mistrzem świata. Trzeba czekać, a przecież kilka razy byliśmy blisko finału.
 
Dziękuję za rozmowę.

+++


- Masz pretensje, że mało piszemy o Lubelskiej Piłce? To siadaj i pisz...

+++

Henryk Sieńko:
Z Ryszardem Starzyńskim rozmawiałem w warszawskiej redakcji „Piłki Nożnej”, kiedy ta mieściła się jeszcze na Alejach Jerozolimskich. Znakomity dziennikarz obdarował mnie wieloma zdjęciami z wybitnymi zawodnikami, także tymi z domu Diego Maradony. Spotkałem go później w Piasecznie podczas piłkarskiego turnieju dla dzieci. Był już wówczas menedżerem piłkarskim z licencją międzynarodową. Kilka miesięcy później zmarł nagle na zawał serca.
 
 
 
 
 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 154 odwiedzający (202 wejścia) tutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja