"Najpierw były opowiesci wujka, taty, Koki, wreszie pierwszy mecz, który na szkolnym boisku rozegrali starsi koledzy. WIELKI mecz w naszej wsi w tym "DNIU MECZOWYM" nosił tytuł RZEKA ta (nazwijmy ją A) - RZEKA tamta (nazwijmy B). Czekałem tydzień. Doczekałem się. Siedziałem na śmietniku, żeby lepiej widzieć. Nasi wygrali 6:3. Chłopaki się pokłócili i w nerwach umawiali się na rewanż. Świetnie zagrali sąsiedzi, którzy bronili (Lolek), i atakowali (Janusz). Byłem w siódmym niebie. Nie liczyła się porażka reprezentacji i rozpacz po odpadnieciu Górnika z Manchesterem. Liczyło sie to, że wygraliśmy 6:3. No własnie - od tej chwili już nie dzieliłem starszych chłopaków na panów. Byli nasi, wygrali. Od tej pory mówiąc o nich - mówiłem "śmy", jak bym był częścią gromady. Lolek obronił karniaka... Pod koniec przyszedł nawet Gienek - ich młodszy brat. Młodszy, ale tylko ze dwa, trzy lata... Ten dzień zmienił moje życie.
Lolek (Jurek W). Bramkarz NASZEJ strony rzeki. / foto-Kurier Lubelski.
***
Lolek szybko zresztą stał sie liderem w neszej społecznosci. Działał wśród młodziezy. W wakacje zorganizował nawet biegli przełajowe, miał pieczątki i kupił dyplomy. Mieliśmy pobiec 800 metrów, a więc brzmiało nieźle, Średni dystans - a już Koka mnie szkolił w takich długościach. Jago wskazówki były dla mnie święte: - Biegnąc musisz odpoczywać! - powtarzał. Nawet odpowiednie machanie rekami podczas biegu to odpoczynek - tłumaczył. Tylko trenowałem na w miare równym terenie. Teraz mialiśmy biec na grobli, a wiec przełaje, z przeszkodami. Okazało się, że nie taki to proste.
|