Ten tekst napisał ziomek z gminy Niedrzwica Łukasz Słotwiński. To drugi tekst na tej stronie www napisany przez kogo innego niż ja (hs). Bo też okoliczności i sam bohater 'napisali nietuzinkowe w swojej dramaturgii historie'. Dla mnie Jerzy Madejczyk był idolem dzieciństwa - kimś nie mniej ważnym niż Włodzimierz Lubański.
***
Jerzy Madejczyk
Przypominamy sylwetkę byłego pilkarza Orionu i Lublinianki…
Wspaniały zawodnik, przez krótki okres trener, ostatnio działacz i oddany kibic Orionu Pan Jerzy Madejczyk opowiada jak wyglądały początki klubu, jak trafił do Lublinianki i w jaki sposób maleńka Niedrzwica utarła nosa piłkarskim potęgom.
***
Lublinianka Lublin 1962. Pierwszy z lewej stoi strener Jan Golan. Szósty z lewej stoi Jerzy Madejczyk.
***
Zaczynałem mając 12 lat. Było to w 1962 roku. Klub był wtedy jeszcze pod nazwą LZS Niedrzwica a w naszym rodzinnym domu przy ulicy Kraśnickiej mieściła się jego pierwsza szatnia. Boisko znajdowało się w miejscu gdzie dziś jest skład budowlany, ale położone było w inny sposób niż dzisiejsze. Pamiętam, kiedy chodziłem do szkoły podstawowej, w klubie była również drużyna siatkówki. Ci sami zawodnicy, którzy grali w piłkę nożną, rozgrywali mecze w siatkówkę. Pamiętam jedną zabawną sytuacje, kiedy rozgrywano mecz w siatkówkę ze Stalą Kraśnik i pękła piłka. Sędziowie dali 15 minut na dostarczenie nowej, ale w klubie nie było innej piłki. Pobiegłem wtedy do domu i pożyczyłem swoja piłkę, co pozwoliło dokończyć zwycięski mecz. Dziś zabawna sytuacja, ale pokazuje, jakie wtedy panowały warunki.
Historię tworzyli w tamtych latach Olek Niedzbecki, Pani Wydrowa, jej mąż Mietek i Zbyszek Figiel powołując do życia klub Orion Niedrzwica. Marian Dekondy, Janusz Żarnowski, Jan Korczyk, Jan Cajzer, Henryk Boguta, mój wujek Henryk Kosakowski – oni byli zawodnikami, którzy tworzyli wtedy trzon zespołu. Pierwszym prezesem klubu był, dziś już nieżyjący, Olek Niezbecki.
Początkowo trenowałem w szkółce pod okiem dwóch szkoleniowców sprowadzonych specjalnie do Niedrzwicy przez Pana Zbyszka Figla. Byli to panowie Świerk i Widera. Przyjechali ze Śląska i prowadzili naszą sekcję trampkarzy młodszych. Byliśmy małymi knypkami i graliśmy gumowymi piłkami. Uczyli nas gry poprzez zabawy z piłką. Mieliśmy po 10-11 lat i ogromną pasję, którą cały czas rozwijaliśmy. Henryk Figiel (Janio), Janek Baum, Piotrek Baum to byli moi koledzy z drużyny młodzików. Pamiętam, że uczestniczyłem w tym ponad rok, potem Panowie odeszli.
Powoli, powoli dorastaliśmy rozgrywając swoje mecze początkowo w trampkarzach, potem w juniorach. Były to lata mojej szkoły podstawowej. Mając 13 lat zagrałem swój pierwszy mecz, a właściwie jedną połówkę w juniorach. Pozwolił mi na to Czesław Żurawski, który prowadził seniorów Orionu odkąd pamiętam, przez ponad 20 lat. Było to w meczu ze Stalą Kraśnik w Lidze juniorów. W juniorach pierwsze skrzypce grali wtedy, starszy od mnie Rysiek Figiel, Lutek Korzeniowski, Wojtek Niezbecki, Józio Janczak, Zdzicho Bednarz.
***
Moja przygoda z Lublinianką rozpoczęła się na obozie kondycyjnym reprezentacji województwa juniorów. Był to rok 1966. Pamiętam, że zostałem zakwaterowany wraz z chłopakami z Lublinianki, a byli tam wtedy również reprezentanci Motoru, Avii, Orląt, Stali. Obóz trwał miesiąc i pamiętam, że po pierwszych dwóch dniach miałem stamtąd uciekać. Ryszard Szorc – szkoleniowiec naszej grupy dał nam tak mocno w kość, że po pierwszym dniu treningu, następnego ranka masowałem mięśnie, które niezmiernie bolały… Moi koledzy Lublinianki złożyli protest do trenera koordynatora obozu i po trzech dniach zmieniono nam szkoleniowca. Pod koniec obozu trener koordynator Pan Bielak wezwał mnie z zapytaniem gdzie chciałbym grać. Kwestie komunikacyjne narzuciły do wyboru trzy kluby: Motor, Stal Kraśnik i Lubliniankę. Wybrałem tę ostatnią, jako że zżyłem się już trochę z kolegami na obozie. Do Motoru nie chciałem, nie odpowiadała mi ówczesna atmosfera, która tam panowała. Na tym rozmowa się skończyła. Po rozpoczęciu roku szkolnego jeździłem porannym pociągiem do szkoły na ulicy Długosza w Lublinie. Pewnego poranka podszedł do mnie na dworcu jakiś człowiek i przedstawił się, jako Józef Królik – kierownik drużyny juniorów Lublinianki. Pan Józio złożył mi potem wizytę w szkole, rozmawiał z moim wychowawcą, pytał o oceny i sprawowanie. Wtedy bardzo mi się to nie podobało, ale patrząc z perspektywy czasu był to bardzo ciekawy sposób rekrutacji, stosowany wtedy tylko w Lubliniance. Umówiłem się na pierwszy trening juniorów z Panem Janem Golanem – późniejszym prezesem LZPN. Trener „przepytał” mnie z rzemiosła piłkarskiego dosyć dokładnie. Po tygodniu ponownie odwiedził mnie w szkole Jasio Królik i zaprosił na rozmowę do klubu. Kiedy dotarliśmy czekał już na mnie trener Golan oraz major Wiśniewski pełniący w tym czasie rolę sekretarza klubu. Zapytali, czy chcę grać, odpowiedziałem nieśmiało – nie wiem czy się nadaję. Trener Golan powiedział: „Chyba bym Cię nie wołał gdybyś się nie nadawał”, od ręki otrzymałem legitymację członkowską i tak rozpoczęła się moja ponad dwuletnia przygoda z Lublinianką. Po kilku tygodniach wskoczyłem do pierwszego składu juniorów Lublinianki.
Z Lublinianką zdobyliśmy mistrzostwo Wojewódzkiej ligi juniorów i graliśmy o mistrzostwo Polski juniorów. Pierwszy turniej w Lublinie wygraliśmy. Potem odszedłem i zresztą cały nasz skład posypał się błyskawicznie. Ambicje niektórych osób zniszczyły to, co budowano z nami przez kilka lat. Mój kolega Mirek Samolej ciągnął mnie ze sobą do Poniatowej. Wahałem się, ale ciągnęło mnie do swoich stron. Dużą role odegrał w tym Zbyszek Figiel, który mocno namawiał mnie na powrót do Orionu.
Wróciłem w 1969 roku, na jesieni. Orion w tamtych latach balansował między A klasą i B klasą. Stopniowo starsi zawodnicy zaczęli odchodzić a skład krystalizował się z młodszych zawodników. W pewnym momencie w Niedrzwicy Kościelnej powstał GROM. Początkowo rozgrywali swoje mecze w B klasie a my o klasę wyżej. Jednak, kiedy Orion spadł po sezonie to miedzy drużynami z Niedrzwicy były regularne B klasowe derby. Mecze były to niezmiernie zacięte. Kiedy jednak zarówno nam jak i im ciężko było skompletować skład ze swoich zawodników powstała myśl, aby połączyć dwa kluby z B klasy i zagrać o awans. Nie było początkowo łatwo, bo działacze z Kościelnej byli w tej kwestii bardzo oporni. Ale udało się i część zawodników z klubu GROM zasiliła skład Gminnego Klubu Sportowego Orionu Niedrzwica.
***
Potem były pamiętne rozgrywki pucharowe, kiedy to po kolei odprawialiśmy z kwitkiem mocniejszych rywali. Wygraliśmy wojewódzki finał Pucharu Polski i przyszła kolej na III ligowego Radomiaka. Szatnia była w remizie strażackiej, a sędziowie przebierali się w Kółku Rolniczym u prezesa. Pamiętam jak przyszedłem sobie godzinę przed meczem. Zresztą całą noc nie mogłem spać. Te mecze się przeżywało, to były emocje, nie to, co dziś… Zawodnicy Radomiaka siedzieli we wspaniałym autokarze, my jeździliśmy starym Starem z cukrowni z przeciekającą plandeką. Stałem sobie przy barierce i słuchałem ich rozmów. „Eee to jakaś B klasina, co to za boisko”, itd. Faktycznie boisko mieliśmy kiepskie i stanowiło dla nas duży atut. Znaliśmy je i wiedzieliśmy nawet, w jaki sposób odbije się piłka.
Na odprawie po rozrysowaniu na tablicy taktyki przez trenera Żurawskiego, zabrałem głos ja, byłem wtedy kapitanem drużyny: „Chłopaki, może my się wcale nie rozbierajmy, bo to może być kompromitacja. Zresztą oni już przed meczem wygrali z nami 11-0” – to podziałało na moich kolegów bardzo mobilizująco. „To my im pokażemy…” odpowiedzieli i pokazaliśmy, do przerwy wygrywaliśmy 4:0. Rezultat ten udało się nam utrzymać, chociaż pod koniec spotkania rywale kopali nas niemiłosiernie.
Swoją przygodę zakończyliśmy w swoim następnym meczu z Wisłoką Dębica. Byliśmy zdecydowanie mniej doświadczeni niż oni. Widać było różnice klas, ustępowaliśmy wyszkoleniem, nie dało się tego porównać, ale nadrabialiśmy ambicją. Mieliśmy w sobie taką złość piłkarską, ale nie mówię o złości w postaci ataku na kogoś bez piłki. Biegaliśmy często dwa razy więcej niż przeciwnicy. Graliśmy jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Jeśli mnie ktoś kiwnął mój kolega nie stał tylko ruszał do przeciwnika, a ja nie stałem zastanawiając się jak straciłem piłkę tylko biegłem asekurować jego miejsce. Nie da się wygrywać meczu czekając na piłkę, albo tym bardziej stojąc w miejscu. Nasza siła polegała również na tym, że wszyscy znaliśmy się ze szkoły i utrzymywaliśmy bliskie kontakty między sobą również poza boiskiem. Widzów było wtedy na tej targowicy ogrom. Wisłoka grała wtedy z Motorem w II lidze w sobotę, a my nasz mecz rozgrywaliśmy w środę. Nawet widzowie z Lublina przyjechali nas dopingować. Początkowo prowadziliśmy 1:0. Niestety, po błędzie jednego z naszych obrońców, który zbyt lekko odegrał do bramkarza (nie mówię kto, bo cały zespół wtedy wygrywał i cały zespół ponosił porażki). Przejął ją wtedy napastnik gości i skierował do naszej bramki. Byłem blisko tej sytuacji i rzuciłem się do piłki, aby ratować zespół. Pamiętam, że przejechałem wtedy po trawie niezły kawałek murawy zdzierając przy tym całe nogi. Niestety zdołałem tylko musnąć lekko futbolówkę korkiem, ale nie zmieniłem jej toru. Zrobiło się 1: 1 i zrobiła się galareta. Wiadomo, że napięcie było wtedy bardzo duże i dało się nam we znaki. I stało się. Po przerwie dołożyli nam jeszcze dwie bramki. Trochę żal, bo gdybyśmy wygrali z Wisłoką to następny mecz gralibyśmy z I ligową Gwardią Warszawa (chyba ŁKS).
Po występach w pucharze stopniowo zacząłem kończyć karierę, była to końcówka lat siedemdziesiątych a ja rozpocząłem budowę domu. W połowie lat dziewięćdziesiątych Zbyszek Figiel poprosił mnie, abym przez jeden sezon prowadził w Orionie drużynę juniorów, kiedy pierwszą jedenastkę prowadził Romuald Kuryłek. Miło to wspominam. To byli bardzo zdolni chłopcy. Szkoda, że z tamtej drużyny dziś w Orionie występuję jedynie Marek Bednarz.
Dziś jestem dużym optymistą. Mam nadzieje, że Orion się utrzyma, bo jest nas na to stać.
===
Jerzy MADEJCZYK ( ur. 1950. zmarł 13 października 2011)
Odszedł jeden z najlepszych piłkarzy w historii klubu, trener i oddany działacz Orionu. W ostatnim czasie pełnił funkcję Przewodniczącego Rady Gminy Niedrzwica Duża. Miał 61 lat.
Łukasz Słotwiński.