JEDEN z wielu Półpanków
W pracy reportera często jeden niewinny zbieg okoliczności decyduje o tym, czy zarejestruje on coś ciekawego, czy też do końca życia będzie żałował, że danego dnia nie miał magnetofony, taśmy, a czasem nawet ołówka i zdarzenia mógł rejestrować tylko i wyłącznie w pamięci. Ten ostatni przypadek jest najokrutniejszy, ale ma też swoje dobre strony. Zdarzyło mi się, że w konkretnej chwili nie miałem magnetofonu i później musiałem z pamięci odtwarzać spotkanie z bohaterami reportażu. Ale zdarzyło się też, że byłem przygotowany w stu procentach na spotkanie z bohaterem (naładowane bateria, przygotowany zapas taśm, umówione precyzyjnie spotkanie). I nie mogłem zrobić reportażu (dla Radia Lublin) takiego jakiego bym chciał. O jakim marzyłem od ...dziecka.
Po kolei.
Jego nazwisko po raz pierwszy słyszałem, kiedy jako skrzat siadałem ojcu na kolanach, a on dyskutował z kolegami i sąsiadami o przeżyciach i różnych zdarzeniach swojego życia. Pewnego razu rozpczęli dyskusję o Ganczarku... Niby nic ciekawego, ale z biegiem ich relacji, rosła w mojej wyobraźni legenda tej postaci. Najpierw niesamowity wniosek jedenego z kolegów ojca. Bowiem wychodziło, że facet w czasie wojny walczył ze wszystkimi. Jak samotny, sprawiedliwy kowboj na dzikim zachodzie. Tyle, że Ganczarek rozbrajał wszystkich: żołnierzy polskich, czerwonoarmistów, partyzantów Batalionów Chłopskich, Armii Krajowej, Armii Ludowej, Gwardii Ludowej... W pewnej chwili, a było już grubo po wojnie na Lubelszczyźnie samotny wpjownik ukrywał się w lesie, w specjalnie zbudowanych ziemiankach i walczył... Milicja co jakiś czas zbierała wielkie siły organizując na niego obławy, lecz nigdy nie udało się go złapać. Mijały lata i legenda samotnego wojownika rosła w siłę, budując jego wielkość. Przebiegły samotnik, podobno od czasu do czasu był gdzieś widziany... A to w autobusie do Bełżyc, a to w domu, a to znów przypadkowy grzybiarz widział goi w lesie. Wieści błyskawicznie rozchodziły się po wsiach, a milicja i ORMO ponownie organizowały obławę. I znów nie został złapany. Więcej w domach ludzi ORMO pojawiali się dziwni ludzie, przedstawiający się za członków rodziny Ganczarka i odradzali uczestnictwo w kolejnych akcjach i obławach.
W wyobraźni dziecka codziennie pojawiały się setki pytań łączących się z tak tajemniczą postacią. Słyszałem: - W ziemiankach ma doskonale wyposażoną spiżarnię, kożuchy żeby nie zamarzł, broń.
A we mnie od razu rodziły się wątpliwości: "Jak to, w trzydziestostopniowym mrozie można przeżyć? Kto mu przynosi jedzenie? Jak radzi sobie z tym, że nie ma się do kogo odezwać? Przecież to już kilkanaście lat po wojnie, a on nadal walczy! O co? Z kim?".
Kiedy już chodziłem do liceum, zainteresowanie człowiekiem z lasu, wzmagało się coraz bardziej. Szczególnie po kolejnych sensacyjnych opowieściach, że ktoś go gdzieś widział, że kolejna obława nie przyniosła skutku, że Ganczarek robi sobie jaja z milicji i ORMO. Więcej – wieści o legendarnym wojowniku, podobno, pojawiały się na antenie Radia Wolna Europa.
A więc nadal żyje jako samotnik w lesie. Nie wierzy w żadne amnestie, abolicje, darowania winy itp. Żyje własnym życiem wykreowanym przez przyzwyczajenie. Z dnia na dzień, z roku na rok... Z czasem, a w zasadzie zawsze, ludzie mówili o nim z sympatią, chociaż zwykle pojawiało się zaraz słowo bandzior, bandyta.
Dlaczego?? Skąd takie różnice w opiniach o człowieku?? Co jest grane?? To kim w końcu jest – bandziorem czy bohaterem???
Byłem dziennikarzem, a legenda Ganczarka zamknęła się w treści zdania: „Ujawnił się i żyje spokojnie gdzieś w okolicach Kłodnicy”.
I byłem w Kraśniku nagrywając dla radia materiały rolnicze. I przypadkowo wracałem przez Urzędów, gdzie odbywał się gminny jarmark. I podstawiłem mikrofon rolnikowi, pytając go o opłacalność produkcji malin... I zapytałem o godność i miejsce zamieszkania, normalnie, bo przecież najlepiej jak rozmówca nie jest anonimowy... I dowiedziałem się, że jest rolnikiem z Ryczydołu...
„Panie, a znasz pan Ganczarka?”
„Którego?”
„No jak to którego, tego słynnego wojownika”.
„A proszę pana redaktora, oto on, ooo tam, sprzedaje pszenicę”.
Nagle stanąłem przed człowiekiem legendą, najsławniejszym kowbojem dzikiego zachodu, mistrzem ucieczek przed milicją i najprzebieglejszym wojownikiem powojennej Polski, stanąłem oko w oko z szansą wyjaśnienia wszystkich tajemnic związanych z Ganczarkiem?.
„Muszę odkryć jego tajemnice?”
„Muszę wiedzieć, czy był bandytą, czy bohaterem?”
Podchodziłem do niego z obawą. Długo wahałem się i myślałem jak rozpocząć rozmowę. Przecież, gdy zacznę od spraw rolniczych, a później nagle przejdę do jego życiorysu, to spalę cały scenariusz. Okażę się amatorem. Wielu literatów już próbowało namówić go na wspomnienia i zawsze odmawiał.
„Panie Ganczarek, z pewnością pan mnie nie zna, ale chciałbym zamienić z panem kilka zdań!”
Zwykły, niepozorny rolnik, w typowo wiejskim skafandrze, z batem w ręce. Niepewny wyraz twarzy. Spojrzenie chłodne, wyraziste, podejrzliwe...
Słuchał.
„Panie Ganczarek, o tam jest pański sąsiad, to on wskazał mi pana. Jestem dziennikarzem i chciałbym spytać, czy dało by się pogadać z panem o pańskich wojennych i powojennych, perypetiach, kłopotach, losach. Wie pan... Dla nas, małolatów przez wiele lat był pan bohaterem, uchodzącym przed obławami milicji. Tak jak samotni kowboje. Na pewno musi mieć pan mnóstwo ciekawych spostrzeżeń i zdarzeń do opowiedzenia”.
Nastało puste milczenie, poprzetykane odgłosami jarmarcznego zgiełku i dokonywanych transakcji.
„Wie pan, musiałbym to głęboko przemyśleć! Może rzeczywiście warto byłoby pogadać o wszystkim! Powspominać. Niech pan kiedyś wpadnie po południu. Do mnie, do Ryczydołu”.
Nie wierzyłem własnym uszom.
Zgodził sie pogadać.