hsienko
  Kosztowny transfer Mańka
 
Opowiadanie ze zbioru BAKCYL:

"Kosztowny transfer Mańka Szpilki"
 
Nasze boisko na wsi było małe, miało rozmiar, który z trudem nadawał się do uprawiania piłki ręcznej, jednak kiedy chłopaki umówili kiedyś mecz Podstawówka – LZS czekaliśmy do niedzieli nerwowo, wznosząc modły, żeby koledzy z Podstawówki odważyli się i ograli starszaków LZS-u. Niewiele wiedziałem wówczas o piłce, co tam można było znać historię dyscypliny, kiedy nie było wolnego dostępu do mediów, a sport się znało z opowieści starszego brata i takiej „na odczepne” uzyskiwanej wiedzy od taty, który miał tysiące innych spraw.

W końcu jednak  pewnej niedzieli pojawiłem się na boisku, gdzie chłopaki się skrzyknęli i trenowali przed meczem ze starszakami. Ci potrafili walić tak mocno w skórzaną  kulę, że po jednym ze strzałów poszła szyba w pobliskiej „tysiąclatce”. Dyro wystawił zaraz rachunek donośnym głosem, bo widział z balkonu swojego mieszkania, a mieszkał w szkole. Co nasi reprezentanci mogli podskoczyć starszakom, ale co niektórzy nasi umieli żonglować i celne strzelać do niewielkich metalowych bramek podstawionych na klepisku do piłki ręcznej. Już ze dwie godziny przed meczem byłem na miejscu, samo czekanie na starszaków miało swój cel. Siedzieliśmy na śmietniku i gadaliśmy o nowych strojach, które starszaki wycyganili od wójta. Szatnie mieli w garażu  dyrektora szkoły, tam też składowali stroje i …piłki. Mm, piłki, to był przedmiot marzeń. Mieliśmy po kilka lat  i co najwyżej mieliśmy  gumowe piłki, które rozbijały się o słupki lub deski stodoły, kiedy dziurawiły się na drzazgach, albo jakich rdzawych przylepach…

Mańka Szpilki jeszcze nie było, trzeba było pilnować pola obserwacyjnego na śmietniku.
- Ale tu waniajet!  Fuuu! - krzyknął kiedy przyszedł i pogonił nas ze "śmietnikowej trybuny". - Tu potrzebne maski gazowe!!
I skubaniec wpasował się na nasze miejsce na śmietniku.  Kurna, tak żeśmy pilnowali.

Byliśmy chuderlaki, ale nauczyciel wychowania fizycznego umiał nas podejść do treningu. Oprócz wychowania fizycznego uczył geografii.

- Masz smykałke do sportu – rzekł kiedyś po lekcji.

Kurde coś we mnie zagrało, przecież mnie pochwalił, powiedział, że mam talent, że musze ćwiczyć. To był podobno syn kolegi mojego taty, co wcześniej usłyszałem w domu. Zaraz rozpytałem starego o tego kompana z młodości, którego syn mnie pochwalił, że może by co wskórał u niego co do moich zdolności sportowych.

Niestety – mój zapał tato ostudził. Maniek podobno jest taki, że weźmie cię do drużyny, ale jak się będziesz dobrze uczył. Kurcze to się kłóciło z  moimi planami, bo chciałem iść do zawodówki, żeby mieć szybko kasę. Zamierzałem kupić rower, żeby jeździć jak kolarz i pojechać na wyścig pokoju.

Niby tato na odczepne powiedział że pogada z tym znajomym – tym tatem naszego pana od wuefu.

Ten już na kolejnej lekcji z miejsca rzekł, że i owszem, mogę trenować, ale jak będę się uczył dobrze geografii.  Już następnego dnia w drodze do szkoły zakuwałem najdłuższe rzeki świata i wpisywałem w pamięć ich długości. Poszło gładko. Co tam zapamiętać raptem listę 20 najdłuższych rzek na świecie z jakimiś długościami. Nic to – najważniejsze, że mogłem wyrecytować i pograć po lekcjach z kumplami co mieszkali w szkole. Już tliła się nadziela, ze może zagram kiedy na boisku w meczu, może nawet ze starszakami z LZS-u. Tymi cwaniakami, którzy umieli strzelać celnie w szyby okien w szkole, co nawet byli odważni i na mecze Motoru jeździli.

 
 
Wreszcie doczekałem się niedzieli – nasi reprezentanci podstawówki przegrali 3:6. Wracałem markotny. No ale strzelili trzy gole. Już umówili się na rewanż.  Całą noc rozmyślałem, kto może w naszej klasie stanąć w bramce. Było nas kilku – na drużynę wystarczyło. Siedmiu. To nic, że może i za dużo na wielkość naszego boiska. Już rozpoczęliśmy treningi.  Często „kłóciły się” z majestatem podróży w pole na żniwa, czy wykopki, ale dało się wytrzymać. Czasem nawet zlecone prace polowe lepiej i szybciej się wykonywało, zeby wieczorem pograć. Tę geografię dało się jakoś popychać, tym szybciej że pan od wuefu słowa dotrzymywał – jak były dobre  stopnie pozwalał pograć. Ooo tam! Kilku głupkowatych rodziców miało coś przeciw, ale machało się tylko grabiami, w geście odczytanym na filmie Flip i Flap. Coś tak kiwali dyskretnie do siebie ręką nic nie mówiąc, a umówione było, że gest oznacza tyle, co to iż interlokutor  ma coś z głową nie tego.

Jakoś tak się złożyło, ze zwyczajem wuefisty zaczęła nas podchodzić pani od …matematyki. A już byliśmy tacy szczęśliwi, że odszedł ten Mirczuk co nas tak męczył. To on mi nastawiał luf i wezwał starych, że nie zdam, bo od pół roku mam same lufy. E tam siostrze nawet nagadał, iż poprawka będzie! Aby nam czas zabierał tą matmą. Tymi zadaniami. Różnie nas próbował podchodzić, nawet to strzelanie do tarczy z kbks mi się spodobało, ale kopanie piłki było lepsze. No więc w szóstej klasie mnie ten matmiarz  straszył poprawką, ale jakoś udało się – wakacje trwały dwa miesiące. Był czas żeby potrenować. Pan od wuefu powiedział, że nawet trener z gminy może nas obejrzeć. On podobno grał w II lidze.

- A może się tak odważyć i umówić mecz z reprezentacją ósmej klasy? Oni się chwalą, że nas nastukają. Trzeba pomyśleć.

Najbardziej się chwalił, że jest lepszy ten Szpilka. Był naprawdę solidnej budowy, Szpilka – pseudo pasowało do niego jak ulał. Skubany, jak wszedł z piłką na naszą połowę, lepiej było zwiewać  czym prędzej. Raz umówiliśmy wreszcie mecz z ósmą klasą. Kurcze pieczone – wierzyć się nie chce kropnęliśmy im. Nawet Szpilka nie pomógł. Wygraliśmy – Szpilka napierdzielał  towarzyszy z ósmej klasy dokładnie. On, skubany miał posłuch, jego ciotka, czy jakoś tak uczyła nas polskiego. Nawet się nieźle uczył, nie wiem, miał jakoś cierpliwość, że czytał te lektury, powieści. Nawet się chwalił, ze „Krzyżaków” przeczytał, w ogóle całego Sienkiewicza. Nie wiem skąd miał czas, bo nas starzy gonili w pole robić powrósła i wiązać snopki. Oni sobie grali w szkole w piłę, a nas goniono w pole…Cholera.  Ale okazaliśmy się lepsi i nastukaliśmy ich. I to tak solidnie, że Szpilka miał problem. Kurcze – on się chyba bał rewanżu i że drugi raz dostaną od nas. Nawet kryliśmy się z treningami przed nimi, żeby nie podpatrzyli niektórych naszych sztuczek wytrenowanych na poczekaniu w trawie koło chaty. Już można było dostać w kiosku u Witkowej Sportowiec. Tam pisali, że nasz Lubański jest najlepszy, widziało się fotki z meczu z Manchesterem w Chorzowie. Grano, pamiętam, na śniegu i zabrakło gola, żeby awansować, ale przecież wygrali 1:0. A później widziałem, jak tata, się popłakał, kiedy przegraliśmy z Holandią 0:1 w ostatniej minucie i nie pojechaliśmy na mistrzostwa do Meksyku. Nie nie płakał, ale przeżywał, łezka mu kapnęła. Szkoda – mówił ostatnia minuta. Szkoda! Gotów byłem porąbać naszego KOSA, takie niebieskie radio co gadało, że przegraliśmy z Holandią i tato załzawił.

Na drugi dzień przyszedł z pracy i powiedział, że w gazecie napisali, że Polacy zamiast grać – patrzyli na zegar i czekali na gwizdek.

Czekaj tato – dorosnę, to sprawimy manto Holendrom.  Nie będziesz kipiał ze złości i łzawił – zapewniałem go wówczas.

A teraz byliśmy lepsi od „ósmaków” ze Szpilką na czele. W wakacje drugi raz nastukalismy którejś niedzieli „ósmaków” i Szpilka powiedział, że zmienia drużyną. Nie kapowaliśmy, bo to była ósma klasa i oni kończyli szkołę i mieli jeździć do Lublina, a Maniek chciał się uczyć na mechanika samoochodiwego i jego stara pilnowała nauki. Aliści Szpila swoje zdanie zawsze miał i powiedział, że „siódmaki” mają lepszy skład, lepiej grają i on woli grać z nimi, czyli nami.

- Eee  taaam! Ktoryś zagadał, jak może zmienić klasę jak on ma dobre stopnie i teraz będzie jeździł do Lublina. – Przecież na pewno zda.

- Wy nie znacie Mańka, on mi cichaczem powiedział, że w nocy zakombinował transfer do naszej klasy, że niby przestaje się uczyć, żeby niezdać. Tylko szaa, bo nikt nie może wiedzieć, jak to przy transferach!

- Nikt nie potraktować tych słów poważnie, ale wyobraźnia podziałała, skład ze Szpilką? Hoo, bylibyśmy nie do pokonania. Już nawet nie ósmaki by nam podskoczyli, ale i  Starszaki z elzetesu  by nam nie dali rady. Ci nawet już z sąsiednimi wsiami pogrywali i to nawet z sukcesami.

Jakoś tak w środku wakacji pojawiła się rysa na szkle. Dwaj kumple z młodszych klas, co z nami trenowali wieczorami, poinformowali nas, ze przychodzi nowa pani od matmy, niezła matmiarka, ale groźna jak cholera, potraf nawet krzyknąć. I znów, jak ten Mirczuk będzie nas strofować, że olewamy matme. Podobno zapowiedziała, że u niej to będziemy chodzić jak w zegarku, że wybije nam piłkę z głowy.

Nie traktowaliśmy tych ostrzeżeń poważnie. Z Mańkiem Szpilką w składzie nikt nam nie podskoczy – trenowaliśmy  coraz częściej. Już nawet wypracowaliśmy technikę na wakacje, technike oszczędzania czasu, że potrenować pod szkołą. Jak się przychodziło z robót polowych bo pomoc rodzicom była nadal ważna, to jeden z nas gonił pod szkole zmawiać się z kumplami. Pod wieczór, nikt tam nie mył nóg, tylko goniło sie do szkoły. Już w połowie drogi słychać było dudnienie piłki – trening już był pewny. Znaczyło, że chłopaki zalatwili u Kurosza, naszego woźnego piłke, nie taką skórgumową, tylko skórzaną, ona inaczej się odbijała od podłoża. I że będzie porządny trening, a pogra się do wieczora. Oczywiście Kurfoszowi obiecano, że oddamy mu piłką za dwie godziny, bo na tyle podpowiadał mu wewnętrzny głos, ale z tym bywało różnie. Szpilka zwykle negocjował z nim przedłużenie tych dwóch godzin. Kurosz – zdarzało się – że zapominał i można było pogać do nocy, ale jak po dwóch godzinach nie oddawał, to  skubany, tajniaczył się za krzakiem i czyhał na nasze pudło i wtedy nie było przeproś, mecz się kończył! Żadne błagania nie pomagały! To było jak gwizdek sędziowski. Piłka w łapach Kurosza i był koniec. Czasem tylko rzucił: – do domu uczyć się!

Tam uczyć się, człowiek był zmachany robotą i ganianiem a ten się uczyć każe! – pojawiała się refleksja, ale z Kuroszem trzeba było jakoś normalnie żyć, czasem szedł nam na rękę i nawet przed końcem 45 minut te dwie albo trzy minuty z lekcji urwał, bo niby się pomylił. To nieraz nam ratowało skórę, bo przerywało odpytywanie i zawsze jedna lufa była mniej.

- Przyjdzie Janikowa to was oduczy piłki i nauczycie się matmy – gadał starszy z kumpli ze szkoły. Że niby taka o niej fama w kuratorium. Że jeszcze olimpiady mamy wygrywać. - Haa, ha, haa...

Już ci, pan od wuefu to co innego – jemu można był zaufać i poduczyć sie tej geografii, bo w nagrode obiecał piłkę i nowe stroje, i że ten trener co grał w II lidze nas obejrzy. Co tam – na odczepne się poduczy człowiek tych map, rzek i nazw, bo to nawet ciekawe.

O jakiejś matmie rozprawiają – to tao co Kostek w któreś wakacje, sobie przypomniałem. Ten bracho Kraśnika, co przyjeżdzął kolarzówkę i co mnie uczył judo i ułamków „na zaś” co miał być lotnikiem, tylko mu wymyślili jakiś dyfteryt i egzaminów zdrowotnych nie przeszedł. Teraz studiował matme w Lublinie i obiecywał mi pomóc jak będę miał kłopoty. W tamte wakacje mnie poduczył wprzód ik do półmetka miałem z matmy same czwórki i piątki, później było już gorzej, czwórki i tróje, a później przyszły mecze treningi, robota w pole, powrósła, męczące zwożenie zboża… Piłka była góra. Była same tróje i dwóje i miała być ta poprawka.

- Strachy na lachy! – powiedział Szpilka. – Ja nie zdam, będziemy mieć skład jak się patrzy, nawet starszaków nastukamy!

- Jakaś matmiara będzie nam przeszkadzać, heee, mamy chodzić jak w zegarku, hee!

- Tylko mnie się zdaje, że mama Szpilki, też go przyciśnie, bo już czas na szkołę w Lublinie – ostrzegali nas starsi, Szpilka was zapewnia, że nie zda, ale zmieni zdanie, szkoła najważniejsza, nie wierzcie mu – mówili rodzice. – Kryśka tam by mu dała zimować!? – twierdziła babcia Antosia,  nasz najlepszy przyjaciel co do szkoły i sportu.

Szpilka postawił na swoim, i nawet mama nie pomogła - jak powiedział tak zrobił. Nie zdał! Do końca nie wierzyliśmy! Całe zebranie specjalne co do niego grono pedagogiczne zrobiło. Tam debatowali, a myśmy czekali na wyniki, transfer był zagrożony, tutaj nie liczyła się kasa! Tylko o tym mówiono – Szpila miał za dobre stopnie, żeby nie zdać, ale on demostracyjnie zaczął denerwować nauczycieli i coby go nauczyć moresu, to mu zrobili z polskiego klasówke, dyktano itp. I niby prosili, żeby ładnie napisał, żeby wyraźnie litery poustawiał. No to im takich bohomazów porysował i popisał, że było wszystko – i byki ortograficzne, i pismo pochylone w lewo, w prawo, litery wyprostowane na baczność. I byki rzeczowe, nagle zapomniał najprostszych rzeczy! I tak jego kuzynka, co nas polaka uczyła rozpłakała się ponoc i powiedziała, że jak chce - no to nie zda!

Nam w duszy zagrało – Maniek dotrzynał słowa, transfer był zrobiony, ale miny mimo to mieliśmy nietęgie. Bo i poszło, że to wszystko przez nasz pęd do grania. Nawet ten pan od wuefu zaczął nas strofować!

Co tam!? – gadał Szpilka, pogadajo i zapomio! Najważniejsze, że mamy skład jak się patrzy i stukniemy wszystkich. Trenowaliśmy ostro, nawet starszaki nas ratowali, kiedy Kurosz nie chciał pożyczyć piłki, bo miał zakaz. Mieli szatnię koło boiska i nawet jak ich nie było, to mieli otwarte okienko, żeby wywietrzał wypocony strój i trampki. Miało się sposoby, żeby wyciągnąć piłkę.

Ale zaraz po wakacjach to nowa od matmy na nas naskoczyła! Kurde! Mirczuk przy niej to był gość! Cholera – dopóki nie przyszła pod klasę, nie wolno było do klasy wejść i pogadać w oczekiwaniu, tylko musieliśmy niemal gęsiego i na sztywno stać pod drzwiami i czekać na nią. Dzień dobry pani na baczność odpowiadać, Wstawać n wyczytywane nazwisko i mówić – obecny w głos.  Niemal wojskowy dryl nam zafundowała. Po pierwszych lekcjach wszyscy z politowaniem na nas patrzyli. A ta jeszcze mówik: - Jeteście słabi z matmy, zarządzam kółko matematyczne we wtorki – po dwie godziny dodatkowych lekcji! Tego było już za wiele – ten pan od wuefu zbastował i odstąpił jej swój czas. Kurcze nieml wpowiedzieli nm wojne. Jeszcze dodała, że jak dwie godziny dodatkowych lekcji nie pomogą to i w czwartek będą, bo jest olimpiada z matmy i musik nas należycie przygotować. Kurde - serce podskoczyło mi do gardła. Szpila nie zdał, żeby transfer doszedł do skutku, a tu nam grono pedagogiczne taki numer wyszykowało.

Oczywiście Szpilka na kółko matematyczne się nie zapisał i sam sobie trenował na boisku czekając te dwie godziny kółka matematycznego. A później się przechwalał, ze lepszy od nas, ik szybciej się techniki nauczy, że będzie grał jak Lubański i Cruyff razem wzięci.

Chodziliśmy na to kółko dla świętego spokoju, ale podziwialiśmy Mańka, za to czekanie! Szanowaliśmy go, bo dotrzymał słowa! Poczuwaliśmy się do odpowiedzialności.

Tylko ta matmiara nas mamiła, zabierała czas – my zamiast grać, musieliśmy siedzieć i jakieś zadania rozwiązywać! W końcu i ja nie wytrzymałem, bo to i nauk, i liczby, cyfry, zadania, rozwiązania, wzory, lektury, gledzenie starych, powrósła snopki, zwózka, liście buraczane… Miałem dość. A i Wyscig Pokoju!

Szpilka mi podpowiedział, żebym zrezygnował z kółka mtematycznego i tej olimpiady. Jakby czytał w moich myślch. – Ee, nie będziesz miał odwagi się zbuntować i zrezygnować z kółka matematycznego! – podpuścił nie.

- To zobaczysz! – odrzeklem buńczucznie. Już następnego dnia postanowiłam z zaskoczenia oznajmic decyzję.

- Matematyczka nawet miała niezły humor przy czytaniu nazwisk obecności.

- Mogę coś powiedzieć powiedziałem zdecydowanie! To było na pierwszej lekcji matmy we wtorek. Po lekcjach miało był jeszcze to kółko matematyczne.

- Proszę pani, ja zrezygnuje z kółka matematycznego, wie pani, rodzice naciskają, trzeba pomagać, żniwa, wykopki blisko… Prosze pani, brak czasu.

Co niektórzy ze zdumieniem odwrócili głowy, popatrzyli na mnie ze zdumieniem, później na matematyczkę.

Szpilka skrzywił usta w geście podziwu i satysfakcji że już nie będzie musiał trenować sam albo z jakimiś małolatami przez dwie godziny.

Było cicho jak makiem zasiał! Matematyczka  powoli traciła uśmiech. Kurcze – zląkłem się, ale pojawił się u niej uśmiech! Już byłem zadowolony! Maniek Szpilka przegrał - odważyłem się!

A ona - po prostu - szukała słów! Wybuchnęła niczym bomba nuklearna nad Hiroszimą.

- To ja was tak uczę, to ja was tak zachęcam i za darmo po lekcjach douczam, to ja tyle sił tracę, mąż z dzieckiem siedzi, a ty mi taaak dziękujesz!? Piłka ważniejsza! To widać, że siedzicie jak na gwoździach, że gy odwalić to kolko! A wy dranie! Rodzicom pomagać! Ja sobie pójde do rodziców, porozmawiam, już nie co pół roku będę przychodzić na wywiadówki, ale co miesiąc, a jak nie to ja będę chodzić do nich! Po tobie się tego nie spodziewałam – już myślałem, że się zmachała i odpuści gadanie! Gdzie tam! Jak ten nieuk chce to nie kopie i kopie, ale wy będziecie tu siedzieć tak długo jak będzie trzeba. Do wieczora! Jutro zwoluje zebranie rodziców i grona pedagogicznego. W czwartek cztery dodatkowe godziny matematyki, bo olimpiad blisko. Jak trzeba to policja pod drzwiami przypilnuje.

Tego było za wiele, teraz to wrogowie piłki brali nasza strone.

Ostatecznie, to pan od geografii i wuefu trochę popuścił, matematyczka deczko, rodzice więcej, można było pograć. N olimpiadzie matematycznej byłem gdzieś pod koniec drugiej dziesiątki, albo na początku trzeciej, co uznałem za sukces, Janikowa od matmy nie, nawet za swoją porażkę. Ale przecież brat cioteczny Krzysiek nieco podratował honor rodziny i klasy, bo był kilka miejsc lepszy, a dziewczyny nawet załapały sie w dziesiątce.

I co myślicie, że matematyczka nas pochwaliła. – Powinniście wygrać! – komentowała.

- A wam inne granie w głowie, piłka i piłka – pójdę na macierzyński urlop, przyjdą tu jakie młode studentki na praktyki to wam pokażą. Piłki się odechce wam!

I znów męka – pomyślałem. A już miało być po kłopotach i spokój na boisku i poza nim. A matematyczka na odchodne nam obwieszcza, że teraz młode studentki się za nas wezmą.  – Chryste panie!

Niech już ten Mirczuk swoją trzykołówkę wraca - chciało się wyć! – A mówiłem wam – ględził Szpilka, po złym panie, jeszcze lepszy nastanie! Trzeba mu było myć, tę trzykołówkę codziennie.

Nie powiem, ta praktykantka była niczego sobie. Nie nastawała na mocną naukę, nie rządziła emocjami. Ale nam zdawała bobu. Takie zagadki do przemyślenia przez nioc. A później jak kto odgadł – piony stawiała. Wtedy „piony” był najlepszym stopniem.

Przyszła pani do klasy i przyniosła w koszyku 12 jabłek, rozdała dwunastu  uczniom, ale jedno jabłko zostało w koszyku! Jak to się mogło stać?

Kurcze – nawet z pomocą rodziców z którymi nad tym myśleliśmy  wieczorem i w nocy, nie dało się odpowiedzieć, policzyć, żadnego wzoru podłożyć, żeby rozwiązanie było.

Czekaliśmy z niecierpnliwością na następną lekcję, już nama półdupki ze strachu jak przed Janikową nie skakały. Aloe nawet starszaki  nie odgadli.

A ta na następny dzień z uśmiechem szczerzy białe zęby i mówi:

- 12x12 mnożyliście!?

- Jasna cholera co myśmy nie robili!

A to proste! Ostatnie dziecko wzięło jabłko  razem z koszykiem!

Uff! Kurcze! Ale nas załatwiła. Nie trenowaliśmy, tylko rozwiązywaliśmy, liczby, zdania, a to taki numer! Ładna, młoda, niemal rówieśnica, ale żeby taka cwaniara? Czekaj, niech no Kostek przyjedzie, rozwiążę wszystkie twoje zagadki!

Ale Kostek został wywalony e studiów i uciekł do kopalni, bo dostał wilczy bilet. Nikte nie chał go juzz uczyć matmy, bo łaził po Lublinie i darł się „telewizja kłamie”. Chodziło oo wypadki grudniowe n Wybrzeżu. Zreszt było coraz mniej czasu, a z kopalni tak sobie urlopu nie daja. A te zagadki nas  intrygowały, nawet mimo piłki. Ale nauki Koki mi się przypomniały. Pamiętaj – i w życiu i w matematyce nie zawsze 2 plus 2 to 4. Bo szklanka może być w Polowie pełna, le też w połowie pusta. Pamietaj, ze ułamek to ułamek, że kij ma dwa końce, ale też i 1?2 kija ma dwa końca. Pamiętaj, że do rozwiązania każdego problemy i zadania można dojęci róznymi drogmi. Pewne ważne tajemnice trzymaj tylko dla siebie!

Ten nocy Koka mi się przypomniał dokładnie. Też, jak ta studentka studiował matme, i gdyby nie te wypadki na Wybrzeżu, może by i nas uczył!

Kolejna zagadka tej cwaniary też był niekiepska, jeszcze lepsza.

Na obiedzie spotkali się – dwóch ojców i dwóch synów. Ile osób się spotkało na obiedzie. W pierwszej chwili  klas odgadła – jak to, jasne było ich czterech.

Ale ja nie wymagam odpowiedzi od razu – pomyślcie.

Różnie w nocy przestawiałem z tatą i mamą cyferki, wzory itp. Zawsze wychodziło że czterech! Kurcze, Kostek mieszkał za daleko!

Przypomnialo mi się. Ta zagadka z kijkiem.  I cały kij m dwa końce i połowa ma dwa  końce, czyli ułmek ½. Musi być związanie. Potrzebna jest odpowiedź na pytanie, czy wszyscy ojcowie i synowie to rodzina?

Rano zadałem to pytanie tej dziewczynie od praktyk.

Od razy wyczaiła, że rozwiązałem:

- Masz piątkę! Niech nikt już nie myśli!

- Najstarszy – ojciec ma syna i wnuka, młodszy ma tylko syna, bo nie ma jeszcze wnuka. Ale ten młody, jest też synem i ojcem., A wiec jest 2+2=3, a nie cztery. Matematycznie 4, fizycznie 3. Gdyby pochodzili z różnych rodzin nie było by takiej sytuacji!

Teoretycznie, tak praktykantka z UMCS mogła wcześniej studiować z Koką, a nawet znać się. Teoretycznie.

Ostatecznie to chyba ona namówiła mnie na naukę w LO. Szpilka grał z nami w całej „ósmej’ klasie. Poznałem nawet tego trenera co grał w II lidze, Pana Czesia… Ale teraz najważniejsza była szkoła!

Tyle że stadion na Wieniawie był blisko. Tam  grali i trenowali pod okiem prawdziwego trenera, podobno grywał  kiedyś z panem Czesiem, który miał ocenić moje talenty do piłki. Nie zdążył. Byli lepsi.

 Wieniawa, prawdziwy stadion, trzydzieści tysięcy miejsc, emocje, co za widok…

Pierwsze wagary, co tam kino i film, jakiś kosmos… Odważyłem się i otworzyłem drzwi gabinetu prezesa. Zobaczył oczy, ten błysk…O. Tutaj grał Jezierski,  Wnuk, a Zientara w meczu z Brazylią pilnował Pelego. Korynt też grał w reprezentacji.

- Nigdy nie uwierzę, pan gada takie głupoty, przecież pisaliby w gazetach.

 - Bo pisali! Skąd jesteś? Wiesz gdzie są biblioteki?

 - Nie.

 - Chodź to ci pokażę.

Kurde prezes wielkiej Lublinianki pokazuje mi drogę do bibliotek i opowiada. - O tutaj chodzisz do szkoły, tak? A to zobacz tutaj uniwersytecka biblioteka. Tu znajdziesz dowody na to, że Zientara grał na Wieniawie i pilnował Pelego!
 

 
 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 81 odwiedzający (120 wejścia) tutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja