hsienko
  Z brzytwą na poziomki
 

 

  Z brzytwą na poziomki (fragment) - opowiadania

 +++

 

Copyright@: OSA

Wydawnictwo WKR Lublin 2016

Wydanie pierwsze

 +++

12 lat później…

 

   Koka pojawił się u nas zupełnie niespodziewanie. Wcześniej znałem go z rodzinnych opowiadań. Cioteczny brat, który mieszkał ponad trzydzieści kilometrów od naszej wsi, a był synem siostry taty. Toteż często jego imię się powtarzało w różnych gadkach. Nie mogło być inaczej, wszak jakoś dziwnie go nazwano na chrzcie. Konstanty! Heee, któż nadaje takie imię chłopakowi – myślałem. W skrócie mówiono o nim Kostek, ale mnie to też nie bardzo pasowało, toteż skróciłem do Koka. I nadal był dla mnie nierozeznaną tajemnicą, wszak słyszałem o nim, a nie widziałem, albo widziałem jakoś tak strasznie rzadko, że nawet nie zapamiętałem, bo wpadał na kilka godzin z rodzicami. I zaraz odjeżdżał z powrotem. Wiedziałem tylko, że się dobrze uczy, że trenuje jakieś sporty walki, że jest oczytany. Wiedziałem jeszcze, że ma starszego brata, który potrafi zrobić sam radio…

   Wprawdzie nie kumałem jak można zrobić radio z mydelniczki, jak mówiła jego matka, ale podobno potrafił. Cudotwórca, czy co? Nasze radio marki Kos było jak sto mydelniczek i nie kapowałem, że może być jakieś mniejsze. Toż jak można mówić do ludzi z mydelniczki – pytałem sam siebie. Ale tato powiedział, że w każdym radio w środku są tylko jakieś oporniki, lampy i głośnik, a nie ludzie, jak mi podpowiadała dziecięca wyobraźnia. No i jak usłyszałem, że w środku są jedynie lampy i głośnik, z miejsca postanowiłem sprawdzić. Zaraz przyczaiłem sytuację, żeby być samemu w domu i rozkręciłem naszego KOSa co by obadać co tak naprawdę jest w środku. Fakt, ludzi tam nie było. Rzeczywiście pustka, jakieś kabelki, lampy i szklane rurki wetknięte w złote blaszki. Złote blaszki były najładniejsze. Hmmm. Niestety, aby  je dotknąłem wylądowałem na ścianie z jakimś takim dziwnym uczuciem w środku. Nie znałem go, znaczy się tego uczucia - ani strach ani ból, ani inne znane mi dotychczas z kilkuletniego życia odczucie.

   – To chyba jakaś siła nieczysta – pomyślałem. Bo jak można walnąć w człowieka  tak, że ląduje tak daleko i wysoko od ściany i podłogi, niemal na suficie. 

   Nie miałem też zamiaru pytać kogokolwiek o te blaszki, no chyba, żeby się zjawił Koka. On na pewno by wiedział. W końcu jego brat umiał zrobić radio z mydelniczki. Jak ma takiego mądrego brata co robi radio z mydelniczki, to sam też musi mieć w łepetynie po kolei – kombinowałem.  W dodatku trenował sporty, to już miał u mnie plus. To nic, że nie piłkę nożną, tylko  walki dżudo czy jakoś tak, ale wiedziałem, że będzie bratnia dusza.

   Sport – Koka lubił sport, a sport był w mojej duszy od czasu, gdy zobaczyłem tatę, kiedy pociekły mu łzy. To było po pewnym meczu z którego relacji słuchaliśmy w radio. Polska mogła pojechać na mistrzostwa świata, ale przegrała w ostatniej minucie z jakimiś Holendrami. Po tym meczu tata płakał. A rano mi przyniósł gazetę – „Zamiast grać patrzyli na zegar!” – przeczytał.

   Tak. Koka by pomógł mi rozwiązać wiele problemów. Tylko jakoś rzadko go nadal widywałem.

   Aaa -  i wiedziałem, że jego tato był partyzantem Batalionów Chłopskich w lasach janowskich. No wiec byłem pewny, że interesowały go takie same sprawy co mnie. I że jak się spotkamy, to będzie o czym pogadać. Zawsze, jak pytałem babci Antosi, kiedy wreszcie przyjedzie do nas na kilka dni, słyszałem odpowiedź – on się dobrze uczy, szczególnie lubi matematykę, pewnie pójdzie na studia i nie pojawi się tutaj. Może ostatni raz w te wakacje, Może za rok.

   - Eech babciu – mówiłem do siebie. – Niech no przyjedzie ciocia Jaśka, albo wujek Stasiek. Już ja namówię ich, żeby przywieźli Kokę do nas na parę dni: – Wuju! Do licha jesteś moim chrzestnym, przywieź do nas Kokę – układałem mowę do niego jakby się pojawił. Fotkę wuja z karabinem i artykuł w gazecie trzymałem jak talizman, w specjalnym pudełku.

   Nie zamierzałem czekać rok. Przecież wakacje wkrótce. Miałem do Koki tyle spraw, choć nie znałem go dobrze.

   Nie wiem, czy te moje życzenia jakoś dotarły do Kraśnika, czy też zadziałała jakaś telepatia, a może zwyczajnie Koka chciał poznać naszą familię. Kiedy pewnego dnia skoczyłem do babci Antosi, usłyszałem: - Kostuś przyjechał na kilka dni.  Teraz jest u cioci Marysi, pojechał pogadać z Waldkiem.

   Waldek to nasz cioteczny brat - wspólny. Nie bardzo mnie ciekawił, bo tylko siedział w kuźni u ojca i coś majstrował. I tylko gadał, że musi łódź zbudować.  -   Po co ci łódź jak tutaj nie ma jeziora? – mu gadałem. – Ale na wiosnę bywają roztopy – odpowiadał wówczas. A później, kurde, Waldek nawijał,  że opłynie świat.

   A więc wujek go przywiózł tym motocyklem z przyczepą z boku. Takim dziwakiem na trzech kołach, którym zawsze z jakimś swoim kolegą, chyba Mazurkiem, czy jakoś tak, przyjeżdżał. Nie mogłem się doczekać jego powrotu od Waldka.

    - Ojciec mu kupił rower, wyścigówkę, to teraz może kolarzować i chciał się pochwalić przed wami… - dodał spokojnie dziadek Janek.

  O kurde! Koka ma rower, przyjechał rowerem.  Trzydzieści kilometrów sam, i to po szosie. Kolarzówką. Oooo, musi być dobry kolarz z niego – pomyślałem. – Ale po co mu ten Waldek. Ja mam do niego tyle spraw.

    Waldek, młodszy od Koki o dwa lata,  miał z nim też wiele do pogadania, Może mieli nawet więcej tematów wspólnych. Oni nawet już coraz więcej o dziewczynkach gadali. Ale Waldek pomagał staremu w kuźni i nie mógł za dużo pokolegować z Koką.

   Kolarzówka była dla mnie nieznanym stworzeniem, ale szybko Koka od Waldka wrócił i zobaczyłem to stworzenie. Cudeńko. Rower z taką nowoczesną kierownicą, jaką widziałem tylko na zdjęciach z Wyścigu Pokoju. A mieli je prawdziwi kolarze. Kurde. takie cieniutkie opony, przerzutki z tyłu przy tylnym kole, rower bez błotników. W porównaniu do naszej damki cudeńko. No i przede wszystkim to był rower z ramą, a nie jakiś babska damka – do której dorabiało się drewniane ramy, żeby nie było wstydu, że my chłopaki jeździmy babskimi rowerami. Oj, kurcze, czasem były wypadki, bo jak się człowiek najeździł damką, a później  zainstalował drewnianą ramę, to bywało, że się zapomniał i… Kurde jak chwilami z powodu nieostrożności bolały mendyrały!

   - Koka, jak ty przejechałeś tym rowerem, tak szosą cały czas, nie bałeś się?

   - Eee tam, godzinę jazdy z Kraśnika… więcej musiałem przejść teraz piechtą, od szosy do was, bo świeży żużel.  Zakopałem się, gdyż moje opony cienkie…

   No tak, żużel przywieźli na drogę wczoraj i wieczorem rozrzucaliśmy z tatą i wujkiem Juńkiem szuflami. Trzeba czasu, żeby ubić go. Muszą pojeździć po nim wozy. Konie kopytami utłuc.  Jeszcze ciepły ten żużel, można by było nogi grzać.

   - Eeee tam nie ma co czekać, chodź sami będziemy deptać – Koka był człowiekiem czynu, nie gadania. Kiedy trzeba było coś zrobić, nie gadał, że trzeba zrobić, tylko szedł i robił.  W tym momencie najważniejsze były informacje, że Koka będzie u nas kilka, może nawet kilkanaście dni. Miałem sporo czasu, żeby zgadać się z nim na wiele tematów. Kumałem  nawet, żeby go tak zabajerować – żeby  się z Waldkiem nie spotykał i nie tracił u niego czasu na jakieś pomagania w kuźni. Bo bałem się, że może nawet tam u niego nocować, a nie u babci czy u nas. A tak, mogłem go nawet rozpytać o te wojnę co dziadek w niej walczył i był ranny. Kombinowałem, że może od niego co wyciągnę…

   Podeptaliśmy ten żużel przez kilka godzin na odcinku dwustu, trzystu metrów, aż mi rzymki się utytłały w tym ciepłym żużlu. Nie mogłem ich unieść na nogach. Co mnie zszokowało, to to że Koka deptał gołymi nogami. – Hartuje się – mówił, kiedy pytałem, czy go gorąco żużla nie parzy. – W cyrku chodzą po rozpalonym żużlu i nic im nie jest – odpowiadał. 

   Liczyłem, że kolarzówką da pojeździć… że wyjaśni co mnie tak rąbnęło jak rozkręciłem naszego KOSa i dotknąłem złotych blaszek. Mógł mi odpowiedzieć na wszystkie pytanie, na które nie mogłem zdobyć odpowiedzi.

   Wracając na obiad od żużlowej roboty spytałem Kokę, nie bez obawy o odpowiedź, czy będzie spał u Waldka:

   - To gdzie Koka  dzisiaj śpisz -  u babci, u nas, czy może u Waldka? – spytałem, kiedy pożywialiśmy się szczawianką i kanapkami z masłem, pomidorem i świeżą cebulką.

   – Jak to gdzie? Śpimy w stodole na sianie. Twój stary mówił, że wczoraj nazwoził z łąki sianka… Ty wiesz jak pachnie świeże siano!?!

   O kurde, gra muzyka, będę mógł rozmówić się na wszystkie tematy – ucieszyłem się perspektywą spania z Koką w stodole na sianie. – Jednak miałem pietra, nigdy jeszcze nie spałem w nocy w stodole, co najwyżej czasem w niedzielne popołudnia leżeliśmy trochę na sianie w stodole z tatem. On chciał się nacieszyć zapachem tego siana, mnie opowiadał jak ważne jest siano w gospodarce. Jak ważna łąka, krowy, mleko, koń, sieczkarnia… Jak ważna jest nawet pora, kiedy to siano się kosi i zwozi. Bo zawsze nie rozumiałem tego, że tak rano, bez wyspania się, tato jedzie na łąkę i kosi to siano. Później mama idzie i składa w kupki, później czekamy aż wyschnie i dopiero później zwozimy. Najpierw myślałem, że zwozimy tylko dla pospania sobie, ale później tata przetłumaczył mi, że siano to w gospodarce jak krew w człowieku. Bez siana ani rusz. Krowy by głodne chodziły, mleka by nie dawały a więc i my byśmy głodowali. Koń nie miałby wiele sił żeby ciężko pracować itepe, itede… Nie powiem, też lubiłem leżeć na sianie z ojcem. Nie dość, że coś ciekawego można było się dowiedzieć od niego, to naprawdę fajnie pachniało. Coś jakby połączyć zapach wiatru, deszczu  i zapach trawy. Była w tym zapachu jakaś dziwna tajemnica, nie wiem, może związana z tym o czym mi ojciec opowiadał, albo nie chciał odpowiedzieć na rzucane przeze mnie tematy.

   Bo z ojcem dotąd nigdy nie spałem w nocy na sianie. Teraz też obawiałem się, że rodzice nie pozwolą nam z Koką spać w stodole. Najwyżej poleżeć kilka godzin. Ale Koka swoje wiedział:

– Śpimy na sianie i basta! A ja już układałem pytania dla Koki, celem rozpytania o wszelkie niejasności świata, od złotych blaszek w niebieskim Kosie, po wojny dziadka i wuja Staśka…

   Mama na nasz zdecydowany pomysł spania w stodole rzuciła:

   - Dobra dobra, zacznie się ściemniać, to wam odwaga przejdzie.

   Koka tylko machnął ręką na jej słowa. - O odwadze pogadamy w nocy – powiedział mi dyskretnie mrugając jednym okiem. I potaknął krótko głową: – Opowiem ci o Iwanowie, to był odważny gość.

   - A rano bierzemy brzytwę i lecimy na poziomki.

   I dalej zanucił pod nosem:… „z brzytwą na poziomki, wybiegam co ranoo”…

   Hmm, Koka – co tyy, jakaś brzytew, jakieś poziomki, jakiś Iwanow.

   „Myy, zielone fauny na fujarkach grajmy”…

   Jasne że nie mogłem zasnąć, bo jak można było zasnąć kiedy Koka mówił o tak ważnych sprawach i tak odważnych sportowcach. A ja z obawą czekałem, czy zdążę wysłuchać i rozpytać go o dziadka i wujka Staśka. Myślałem tylko, żeby mama nie przyszła i nie zabrała nas ze stodoły.

   Aliści! Zmęczenie wzięło górę i usnąłem, zresztą Koka też. Jakoś tak niepostrzeżenie usnęliśmy… He… A gdzieś o trzeciej w nocy mama podniosłą alarm, żebyśmy szybko złazili z tego siana bo wielkie błyskawice i wielka burza idzie i że ona nie pozwoli nam dalej spać w stodole: - Walnie piorun, stodoła się zapali i tyle zostanie po was, co po zeszłorocznym śniegu.

   Nie chciała nawet dyskutować, że się nie boimy (to Koka powiedział, bo tak naprawdę to moje galotki się trzęsły ze strachu jak bym zobaczył sto tysięcy piorunów pomnożonych przez dwieście tysięcy grzmotów). Nie mogłem jednak pokazać przed nim, że jestem strachliwy. Koka tłumaczył coś mamie, że to niegroźne pioruny, bo nie strzelające, tylko raczej głuche grzmoty, ale mama nie chciała nawet słuchać jego wykładu o piorunach.

   – Złazić mi tam raz, raz-dwa, jazda! –  paplała.

    – Chodź – powiedział Koka. – Nie będziemy się przecież do rana kłócić z twoją mamą. – Kiedy indziej ci dopowiem o Iwanowie. – A te pioruny, to jak ci mówię –  nie są groźne. To są grzmoty, a nie pioruny.

   Sprawa piorunów ucichła z rana, bo dzień rozpoczął się fajnie i słoneczko wyszło całkiem pogodne i w dobrym humorze. Aż Koka poleciał do stodoły.  Nie wiem po co, może co zostawił tam… Kiedy pobiegłem za nim i wpadłem do środka, Koka leżał na sianie w wymoszczonym nocą przez nas miejscu pod buntem.

– Eech! Nie ma to jak poczuć zapach siana.  Kiedyś twój tato mi opowiadał, że zapach siana i jego wartość są bezcenne. Twój tato ma rację.

   Koka zaraz zaczął mi robić wykład o wartościach siana w życiu, o jego kalorycznych składnikach mających wielki wpływ jako pokarm dla zwierząt – które to siano przetwarzają na mięso. Koka mówił to co tata. –  Chyba z tych samych książek się uczyli – pomyślałem. – Przecież słyszałem już te słowa…

  Często w wolnych chwilach, kiedy myślał nad czymś nucił po nosem ‘Z brzyyytwą na poziomki, wybiegam co rano”.

   A moja mózgownica doznawała rozjaśnienia. Siano rośnie samo z siebie, później jest karmą dla krów, krowy dają mleko i robią obornik, mleko już jest pokarmem dla ludzi, obornik staje się nawozem bez którego nie urośnie kartofel.  A po drodze są inne sprawy, choć Koka powiedział „niuanse”, ale jak nie skumałem to od razu się poprawił. Te szczegóły to pochodne smacznego siana; mleko a za mlekiem masło i śmietana, zsiadłe mleko, obornik a za obornikiem ziemniaki i stanowisko pod inne chłopskie dobra; buraki, pszenicę, inne zboża… Tato też mi o tym mówił, ale Koka wiele dodał, fachowo gadał.
 

   Musisz mi pokazać, gdzie to siano rośnie. Wieczorem poprosimy tatę, żeby pozwolił nam pojechać i pokosić trochę kosą to siano. Przywieziemy świeże sianko…

   Mmm. Od razu pomyślałem, że z tego pomysłu nic nie będzie. Nasza kobyłka była noturliwa jak jasna cholera. Starzy nie pozwolą nam samym pojechać po siano aż trzy kilometry do Radawczyka – miałem obawy. Jeśli kobyłę by użądlił bąk, nie mielibyśmy szans przetrwać w gronie całych, bo wrócilibyśmy w strzępach i trudno byłoby nas poskładać. Taaak, rodzice nie pozwolą – pomyślałem. Ale wierzyłem nadal w mądrość Koki w sprawie przekonywania innych co do swoich racji.

   Oczywiście  – nie pozwolono nam na samotne pojechanie. Antosia miała tutaj zdanie zdecydowanie decydujące, choć tak naprawdę każdy był przeciwny.

Z brzytwą na poziomki... (fragment) / HS 

 
 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 44 odwiedzający (79 wejścia) tutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja