hsienko
  Kirsz Józef
 
LEKSYKON lubelskiej piłki
Józef KIRSZ
***
Mógł być równie sławny jak Lubański * Józek! – tylko nie zrób nam krzywdy…

***

Urodził się w Rawie Ruskiej, ale wkrótce  wraz z rodzicami osiadł w Bełżcu, gdzie chodził do szkoły i spędził dzieciństwo. Jak wielu chłopców ganiał za piłką całymi godzinami. Wyróżniał się szybkością i panowaniem nad piłką. Ojciec, kolejarz pilnował też jego postępów w nauce, marząc żeby i syn w przyszłości przywdział kolejarski mundur. Nie mogło być inaczej – w 1958 roku, roku mistrzostw świata w Szwecji, czternastoletni Józio Kirsz trafia do Technikum Kolejowego (w dalekich Gliwicach). Melduje się w internacie kilka dni później, a po rozeznaniu „tematów” sportowych zapisuje się do zespołu trampkarzy trenowanego przez „łowcę talentów” Jerzego Cicha. Trener ustawia go na ulubionej pozycji prawoskrzydłowego. Młodzian z dalekiego Bełżca ma za partnerów między innymi: Krystiana Hanke, Joachima Marksa, Rajnera Kuchtę, Jerzego Musiałka i Wita Żelazko w bramce. Jednak najlepiej rozumie się z jedenastolatkiem, który już wówczas dorastał umiejętnościami starszym o trzy lata kolegom, mianowicie Włodzimierzem Lubańskim

– Pamiętam mecz ze Zrywem Chorzów trenowanym przez Józefa Murgota – wspominał po latach Józef Kirsz. – Decydował o mistrzostwie okręgu śląskiego juniorów. Przypominam sobie tylko kilka nazwisk z zespołu rywali: Banaś, Szołtysik, Piechniczek, Janduda, Michajłow, Gzel. To był jeden z najlepszych meczów w mojej karierze. Gra była niezwykle zażarta, by nie powiedzieć wręcz krwawa, bo nikt nie chciał przegrać. Byliśmy lepsi a Marks strzelił gola z 30 metrów. Niestety, sędzia go nie uznał. Za to bez problemów zatwierdził gola Heinza-Dietera (później Jana) Banasia i przegraliśmy 0:1. Przegraliśmy, ale bohaterem meczu był Włodek Lubański.


Pele

W 1962 roku GKS Gliwice zdobywa wicemistrzostwo Śląska w lidze juniorów, ulegając oczywiście Zrywowi Chorzów. Tego samego roku do Polski przyjeżdża słynny FC Santos. Na Stadionie Śąskim ma się odbyć mecz Polska-FC Santos. Sto tysięcy ludzi czeka na wyjście Pelego (foto3), Coutinho, Zito, Sormaniego, Pola, Brychczego, Szczepańskiego i innych. Sto tysięcy ludzi ogląda małolatów żwawo uwijających się po murawie boiska. To przedmecz wielkiego widowiska z udziałem mistrzów świata, a przede wszystkim bohatera całej kuli ziemskiej Pele. GKS Gliwice gra z mistrzem Śląska Zrywem Chorzów. Stadion podziwia niepozornego prawoskrzydłowego Józefa Kirsza, który szaleje po swojej stronie dogrywając rewelacyjne piłki w kierunku Włodka Lubańskiego i Jurka Musiałka. Ten pierwszy strzela jednego gola, drugi aż trzy, a Gliwice ogrywają Zryw 5:2. Najwięcej braw zbiera jednak Kirsz. Trafia do notatników wielu obserwatorów meczu.

Opowiadał nam:

– Sam też strzelałem sporo goli. Ogółem w juniorach GKS Gliwice w meczach ligowych wbiłem w 60 meczach ponad 50 goli. Wówczas tylko Joachim Marks był równie skuteczny. Oprócz nas podstawowymi graczami byli wówczas: bramkarz Wit Żelazko, kapitan Paweł Cwolek, a także Piecuch, Witwicki, Bieniecki, Kiełbowicz, Szaciłło, Kuchta, Musiałek, Lubański.

Tego samego roku gwiazdki Gliwic wyjeżdżają z miasta. Kuchta trafia do Śląska Wrocław, Marx i Hanke do Gwardii Warszawa, Lubański do Górnika Zabrze. To był okres ważnych życiowych wyborów. Chłopcy musieli odpowiedzieć sobie na pytanie – futbol albo praca.

Józef Kirsz przyjechał do Bełżca na wakacje. Jedenastka Orkana miała zagrać mecz z Tomasovią, zespołem znacznie wyżej stojącym w regionalnej klasyfikacji. Tymczasem Orkan gromi przeciwników aż 5:0, a wszystkie gole strzela dziewiętnastoletni Józek Kirsz. Niektórym kibicom i trenerom oczy wychodziły z orbit podczas oglądania wyczynów chłopca. Później z zapartym tchem słuchają opowieści o przedmeczu  juniorów przed spotkaniem Polska-FC Santos, o grze wobec 100 tysięcy kibiców.

Nikt wówczas nie wiedział, że niemal każdy uczestnik przedmeczu juniorów zdobędzie wielką piłkarską klasę, a wielu zdobędzie medale mistrzostw świata i olimpiad.

Czy gdyby Józef Kirsz pozostał na Śląsku, to dorównałby sławie swoich kolegów i przeciwników ze szkolnych i juniorskich boisk? Pytanie równie fascynujące, co i głupie. Odpowiedzieć można na zasadzie „gdybania” najbardziej denerwującej odpowiedzi na szczegółowe piłkarskie pytanie.

– Na pewno inaczej potoczyłoby się moje życie i kariera sportowa, ale czy lepiej… Przecież tego nie można przewidzieć – powiedział Kirsz po latach. – Na Śląsku było więcej dobrych klubów i krótsza droga do reprezentacji.

Trafił do Tomasovii, w której działaczom zamarzyło się zbudowanie drużyny zdolnej podjąć walkę o II ligę. Zespół prowadził znakomity fachowiec Helmut Auguścik. Zgrupował w klubie wielu uzdolnionych zawodników. Czerwiński, Kulik, Mizera, Satuła, Szostakowski, Szymusik, Siegel, Dziupiński, Wieczerzak, Miklaszewski, Kleszczyński I,  Kleszczyński II, Mikuszewski, Ważny, Marianowski, wreszcie Kirsz. Siedem kolejnych zwycięstw rozpaliło nadzieje… Podobnie jak finezyjne akcje „Lolka” Miklaszewskiego i super-sprintera Kirsza po skrzydle. Jego słynny trick „rowerek” przeszedł do legendy lubelskich boisk.

 

Rok 1963. Józef Kirsz „służbowo” w Techniku Zamość – czwarty z prawej.

W meczu z Orlętami Łuków wbił dwa gole Jankowskiemu, wówczas czołowemu bramkarzowi Lubelszczyzny, kilka miesięcy później Kirsz służył już w wojsku i grał w Techniku Zamość, drużynie której wbił wcześniej trzy gole na boisku w Tomaszowie (4:3).  W 1966 roku, kiedy jego kolega z zespołu juniorów Włodzimeirz Lubański grał już w reprezentacji, a inni jak Kuchta, Musiałek czy Marx byli gwiazdami ligi, Józef Kirsz poważnie rozważał ewentualność przejścia do GKS Gliwice. Zazdrościł kolegom. Za namową ówczesnego trenera Tomasovii Leona Żukowskiego jednak pozostał w Tomaszowie… W 1967 roku Tomasovia została rewelacją rozgrywek klasy okręgowej zajmując piąte miejsce. Ogółem w barwach klubu rozegrał ponad 500 meczy strzelając w nich ponad 100 goli.

Był zawodnikiem bardzo lubianym przez kibiców i kolegów. Lubiano go przede wszystkim za prezentowane umiejętności i talent. W wielu spotkaniach sam rozstrzygał o wyniku. Regionalna sława rosła w legendę. Przed meczem z Lublinianką jego były kolega z Tomasovii Andrzej Krawczyk niemal błagał: „Tylko nie zrób nam krzywdy”. Kirsz wpakował jednak gola  Maciejewskiemu, a Krawczyk omal się nie popłakał.

Karierę zakończył w 1976 roku w chwilę po awansie klubu do III ligi. Był już wówczas dyrektorem OSIR-u w Tomaszowie Lubelskim. Marzył o zbudowaniu w miasteczku basenu i kortów tenisowych. Wspólnie z przewodniczącym Rady Miasta  Bolesławem Cisło zrealizował plan. W klubie pracował do 1981 roku, później na cztery lata przeniósł się do Miejskiego Zarządu Remontowo-Drogowego. Po kolejnych czterech latach zajmowania  się własnym interesem, w 1988 roku wrócił do klubu – już w charakterze trenera. Teraz marzył o wychowaniu takich „perełek” jakie wychowali Jerzy Cich i Augustyn Dziwisz… Kto wie, może po małych boiskach Tomaszowa biega już przyszły Lubański – mawiał wówczas.

Jego kariera zatoczyła pewien krąg… Niczego nie żałował, choć aż prosi się „pobiadolić” nad tym, że nie trafił razem z Banasiem, Lubańskim, Kuchtą, czy Musiałkiem do mocnego klubu. Wówczas mógłby się spotkać na boisku ze sławnym Pele…

***

KIRSZ JÓZEF. Urodzony 14 marca 1944 roku w Rawie Ruskiej. Napastnik. Piłkarz klubów: GKS Gliwice, Orkan Bełżec, Tomasovia Tomaszów Lubelski, Technik Zamość. Po zakończeniu kariery trener i działacz sportowy. Zmarł w maju 2013 roku.

Leksykon lubelskich piłkarzy / Henryk Sieńko

 

 
 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 228 odwiedzający (283 wejścia) tutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja