hsienko
  Korynt Roman
 
LEKSYKON lubelskiej pilki
***
Roman KORYNT
***

- Niech pan tam pozdrowi Lublin. To było szczęśliwe dla mnie miasto!

***.
 
Ojciec był legendą Lechii, syn strzelał bramki dla Arki i Bałtyku. Przypadki Romana i Tomasza Koryntów to historia Trójmiasta XX wieku / Stefan Szczepłek

Roman Korynt doświadczał tej lekcji historii na własnej skórze. Urodził się w 1929 roku w Tczewie, skąd rodzice przenieśli się do szybko rozwijającej się Gdyni. Korynt uczył się najpierw w szkole polskiej, a potem niemieckiej, więc poznał dwa języki. Wśród kolegów byli Polacy i Niemcy. Chodził po gdańskich ulicach ustrojonych swastykami, gdzieś obok biegał mały Oskar Matzerath, bohater powieści „Blaszany bębenek" Güntera Grassa, dorastający (choć w jego przypadku to może niewłaściwy zwrot) w domu trzech kultur: kaszubskiej, niemieckiej i polskiej.
 
PONIŻEJ DALSZA CZĘŚĆ ARTYKUŁU
 
Rodzice Korynta byli Polakami z Kociewia (ojciec to potomek greckich emigrantów, stąd rzadkie w Polsce nazwisko, które pierwotnie pisało się Korinth). Kiedy wojna się skończyła, Oskar Matzerath wyjechał do Niemiec, a Koryntowie pozostali na Wybrzeżu, bo tu był ich dom.
 
RING WAŻNIEJSZY OD BOISKA

Roman miał 15 lat, kiedy został pomocnikiem kowala, co nieoczekiwanie stało się niezamierzoną zaprawą sportową. Nie mógł się zdecydować, co jest przyjemniejsze: gra w piłkę czy boks. Zaczął grać w Gromie Gdynia, ale trafił kiedyś przypadkiem na ring i na pewien czas na nim pozostał. Okazało się, że siła wyćwiczona przy kowadle w połączeniu z szybkością, zwrotnością i koordynacją ruchów wyniesionymi z boiska piłkarskiego były atutami. W Trójmieście zaczęto mówić, że pojawił się wielki talent pięściarski Roman Korinth. Wymiernym tego dowodem było dwukrotne mistrzostwo Wybrzeża juniorów w wadze lekkiej i półśredniej.
 
Podobało mu się to przez prawie dwa lata. Stoczył w tym czasie około 30 walk, z których większość wygrał. Trudno go było trafić, natomiast jak sam przyłożył, to przeciwnikowi robiło się niemiło. Medalista olimpijski z Londynu Aleksy Antkiewicz uznał, że młody chłopak z Gdyni będzie odpowiednim sparingpartnerem. – On też nie mógł mnie trafić, pruł rękawicami powietrze, bo tańczyłem na ringu jak Leszek Drogosz. Ale kiedy już mu się udało, to przez kilka dni nie mogłem jeść – wspominał Korynt.
 
Advertisement
Feliks Stamm też uważał, że może zrobić z Korynta boksera na miarę igrzysk olimpijskich. Może tak by się stało, gdyby nie jedna walka, w której sędziowie go skrzywdzili, ponieważ zwycięstwo musiał odnieść zawodnik milicyjnej Gwardii. Korynt miał 18 lat, taka nieuczciwość kłóciła się z jego zasadami, więc rzucił rękawice na ring, mówiąc, że nigdy tam nie wróci.
 
Wyszło mu to na dobre. Mógł się teraz skupić tylko na piłce. Z Gromu przeniósł się do Gedanii w Gdańsku-Wrzeszczu, klubu, który w trudnych latach 30. stał w mieście na straży polskości. Szybko trafił do reprezentacji Gdańska, ale kiedy otrzymał powołanie do wojska, był zwykłym poborowym, a nie sportowcem, o którego upominałyby się znane kluby. Trafił do zwykłej jednostki, gdzie jak wszystkie inne „koty" mógł się wylegiwać do 6 rano, a potem to już lepiej nie mówić – cały dzień ciężkich zajęć, żeby stawić czoła zachodnim imperialistom, którzy przyjdą podpalić nasz dom.
 
SZCZĘŚLIWY LUBLIN
Pomoc przyszła ze strony kolegi, znanego wówczas boksera Zbigniewa Piórkowskiego, który uświadomił dowództwu, że ma w jednostce zdolnego sportowca. Przeniesiono go więc do Lublina. W latach 50. w Polsce funkcjonował system tzw. OWKS, okręgowych wojskowych klubów sportowych. Znajdowały się w kilku dużych miastach (m.in. Kraków, Wrocław, Łódź, Lublin), penetrowały jednostki wojskowe, szukając w nich utalentowanych sportowców. Najlepsi z najlepszych trafiali do Centralnego Wojskowego Klubu Sportowego, czyli Legii. Właśnie w takim OWKS Lublin (czyli Lubliniance) znalazł się Roman Korynt.
 
 Okazało się to dla niego ważne z trzech powodów. Po pierwsze: znalazł tam miłość swojego życia. Pani Anna była siatkarką i koszykarką. Pojechała za nim do Gdyni, wzięli ślub w roku 1954 i przeżyli w tym małżeństwie 57 lat. Zmarła w roku 2011.
 
Po drugie: zyskał przyjaciela. Stał się nim kolega z boiska Leszek Jezierski, świetny skrzydłowy, po latach jeden z najsłynniejszych trenerów ŁKS, Widzewa i innych klubów. Roman Korynt mieszkał w Gdyni i się stąd nie ruszał. Leszek Jezierski krążył po Polsce, jak to trenerzy mają w zwyczaju, ale kiedy tylko mógł, wpadał do Gdyni na ulicę Abrahama, żeby zjeść z przyjacielem śledzika, który, jak wiadomo, lubi pływać.
 
Po trzecie: gra w Lublinie dała początek prawdziwej karierze piłkarskiej. Po kilku miesiącach Korynt znalazł się w Legii, gdzie przyjechał razem z Leszkiem Jezierskim. Grał tu w latach 1951–1952, m.in. z Kazimierzem Górskim, Edmundem Zientarą, Marianem Olejnikiem, Longinem Janeczkiem – gwiazdami tamtych i późniejszych lat. Jego trenerem był najwszechstronniejszy polski sportowiec Wacław Kuchar.
 
 To wtedy, w roku 1952, debiutował w reprezentacji Polski, a w drugim meczu musiał stawić czoła Węgrom, najlepszym wówczas piłkarzom na świecie. Nie dał rady. Kiedy Ferenc Puskas, Nandor Hidegkuti i Sandor Kocsis wbili nam do przerwy pięć bramek, w przerwie trener Ryszard Koncewicz zdjął z boiska Korynta grającego na środku obrony. Jednocześnie do węgierskiej szatni udała się polska delegacja z prośbą, aby „bratankowie" w drugiej połowie przestali strzelać. Tak się stało, a 23-letni Korynt już wiedział, że jeszcze wiele przed nim.
 
 
 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 281 odwiedzający (342 wejścia) tutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja