|
|
|
Jedno z Polski, drugie z Prus...
Przez kamieniołomy w Starobielsku, mrozy Syberii i gorącą Afrykę do Krupego.
Historia małżeństwa Janiny i Jana Kocimskich z Krupego k/Krasnegostawu to gotowy scenariusz sagi filmowej. Sagi wielolopokoleniowego obrazu. Gdyby ktoś rozpoczynał pisanie scenariusza zapewne by rozpoczął od pewnej lutowej nocy 1940 roku.
ONA
Janina Kocimska, córka legionisty
- Była druga w nocy, kiedy usłyszeliśmy walenie w drzwi - opowiada. - Żołnierze NKWD. Dali nam czterdzieści minut na spakowanie sie. Nie było czasu na płascz i rozpamietywanie. Całą rodziną - mama, tata, babcia, Władek, Wiktor, Piotr, półtoraroczna siostra i ja zostaliśmy zapakowani na sanie i wyruszyliśmy w nieznane. Całe szczęście, że trafiliśmy do tego samego wagonu. Ojciec z braćmi zdobyli tytoń. Za okruchy strawy, najczęściej były to ziemniaki i otręby dawali żołnierzom, którzy nas pilnowali. Jedliśmy tak, żeby tylko nie być głodnym. Wieziono wszystkich w kierunku granicy sowieckiej, podobnie jak wiele innych rodzin mających związki z legionami. Nie wiedzieliśmy, gdzie jadziemy, dopiero kiedy zobaczyliśmy bydlęce wagony i zaczęto nas upychać w nich zrozumieliśmy, że jadziemy na Syberią, na tak zwane "białe niedźwiedzie". Wiedzieliśmy że stamtąd powrotu nie ma i jeżeli nie zimno i mróz, to katożnicza praca, głód, lub sługusy Stalina, wykończą nas szybciutko. Dojechaliśmy do Kobrynia - osiem osób. Z Kobryna pociąg ruszył w nieznane. Aż za Archangielsk. Razem z nami setki takich samych Polaków. Gdy po kilkunastu dniach dotarliśmy na miejsce powiedziano: "będziecie robić, to będziecie żyć". Ścinaliśmy sosny i porzygotowywali je do spływu. Mróc chwilami smagał po ciele, sięgał czterdziestu stopni, bywało znacznie wiecej. Baraki w których mieszkaliśmy, zbudowaliśmy sami, najsłabsi szybko umierali, najczęściej z głodu. Pieniądze, które niektórzy doostawali z wyrobione normy były na minimalne potrzeby.
ON
Jan. W 1937 roku został wcielony do służby wojskowej. Służył w Piotrkowie na Suwalszczyźnie, w Korpusie Ochrony Pogranicza. W 1939 roku przeniesiono go nad rzekę Zbrucz. W miejscowosci Husiatyn strzegł granicy ze Związkiem Radzieckim. Siedemnastego wrzesnia dostał się do niewoli. Razem z pozostałymi kolegami trafił do wsi pod Starobielskiem, gdzie pracowali w kamieniołomach. Miał dwadzieścia pięć lat, jadł lepiony chleb, popijał wodą z otrębami. Szybko osiągnął wage sękatego kija. Kiedy usłyszał, że organizuje się polskie wojsko - od razu się zgłosił. W ten sposób, choć był bardzo chory, trafił do Teheranu. Od razu znalazł się w szpitalu, był chory na dezynterie. Nikt nie dawał mu szansy na przeżycie...
SPOTKANIE
Janka pracowała jako sanitariuszka, Spotkała go w szpitalu, właściwie w pomieszczeniu w którym leżeli jemu podobni. - Ci którym lekarze nie dawali szans przeżycia. Przychodziła i moczyłą usta kroplami wody. - Z ciała lała się krew i ropa - uzupełniał opowieść żony Janek. Było ich w tej trupiarni siedmiu. Co jakiś czas sześciu wynoszono na cmentarz. Jan żył i cierpiał, cierpiał i żył. I przeżył... W lutym 1944 roku wzieli ślub. Ona miała 17 lat, on 27. - Poszłam do księdza i mówię, że pokochaliśmy się i żeby to było jakoś legalne. Bo jeszcze jakie nieszczęście z tej miłości wyniknie i będzie wstyd przed Bogiem.
Ślub dawał ksiądz z Francji, świadkiem był komendant obozu - Leon Konecki. - Nie było marsza, kilka dziewczyn o czarnym kolorze ciała zanuciło Mendelsona. Później kilka egzotycznych pieśni. Później było małe przyjecie.
To był fragment tułaczki...
Każdy dzień podróży w czasie wojny na daleką Syberią, był jedną wielką niewiadomomą. Na Syberią jechali w wagonach bydlęcych, w których był jeden piecyk. Ogrzewał wartowników, im musiało wystarczyć ciepło ich ciał. Gdy ktoś umierał, lub z bólu i zimna krzyczał, wrzeszczał... natychmiast był wyrzucany przez żołnierzy, którzy byli bezlitośni. Musieli kombinować, ojciec z synami żeby przeżyć, cięgle ryzykowali własnym życiem. Ukradli worek z kaszą, który pozwalał zaspakajać głód. Zapamietała słowa ojca: "Być może trzeba będzie kogoś wyrzucić z pociagu, może mnie wyrzucicie, może najsłabszego z nas... Ale ktoś dzięki temu przeżyje i dojedzie kiedyś do wolności".
Najcenniejszy był chleb i tytoń. Można było wszystko z to kupić. W takich samych warunkach jechali po latach zesłania do Afryki. Trzymali się rady: - Nie wysiadajcie, dopuki nie usłyszycie języka polskiego.
Strach, głód, wszy, zimno. Często powtarzała: - Ktoś kto tego nie przeżył, nie zrozumie nigdy. Żadna książk, żaden film nie odda emocji i bólu. Więcej - nie powinien brać się za opisywanie takiej tułaczki...
PO WOJNIE
Cała rodzina, dzięki temu, że trzymała się razem - przeżyła zesłanie na Syberię. Przeżyła mrozy, morderczą pracę, własną tułaczkę i biedę. Dwanaście dni po przyjeździe do Teheranu - zmarła babcia, która miałą 72 lata. Przetrwała najgorsze i nie nacieszyła sie wolnością.
Po wojnie rodzina się rozpierzchła. Bracia wyjechali do Kanady. Tylko oni: Janka i Janek wrócili do Polski, do Dziedzic koło Czętochowy skąd pochodził Janek. Z miejsca ich wezwano i rozpytywano: - Po co wrócili? Trudno było im dorabiać się na spłachetku ziemi i przyjechali do Krupego. Stąd Janka wyjechała pamiętnego dnia lutego 1940 roku w chwilę po pamiętnym waleniu NKWD-zistów do drzwi... Z mozołem się dorabiali - urodził się syn, a po latach wnuki. Jan podczas prac polowych miał wypadek, porusza się po specjalnie skonstruowanych poręczach, Często musieli opowiadać wnukom o swoich przeżyciach.
Mówiła, że to: - "TAAKA PRAWDZIWA BAJKA"
Młodym trudno uwierzyć w słowa opowieści. To co mówiła nie było jednak bajkową opowieścią. Było najprawdziwszą prawdą! Ale one chciały tych opwiadań, tych bajek... I wierzyły bo babcia mówiła z uśmiechem na ustach, z radością w oczach, z wiarą... Cieszyła się każdym przypomnianym faktem, datą, wspomnieniem, słowem. Wolały jej słuchać niż bajki o czerwonym kapturku.
Cieszy się, że żyje. Była i jest pogodnie do życia usposobioną osobą - pozostała w domu by opiekować sie chorym mężem i wnukami...
Zostawiła setki zdjęć wykonanych głównie w Afryce. - Zobaczą, to uwierzą - zapewniała mnie pewnego dnia, kiedy z radiowym magnetofonem łykałem jak głodny zesłaniec poszczególne słowa tej historii. Już wówczas wiedziałem, że nie ma sensu przygotowywanie reportażu o przeżyciach. Co najwyżej mogę zrelacjonować spotkanie z kimś niezwykłym. Nie miałem pojecia, że taśma się zatrzymała, bo baterie wysiadły...
Kiedy z przerażeniem się o tym przekonałem, spojrzała mi w oczy...
- Taka to historia! - jakby poczuła moje przerażenie, bo zobaczyłą oczy. W środku się gotowało, już myślałem, żeby za chwilę - ten p. magnetofon - wywalić w kibinimater.
"Jedno z Polski, drugie z Prus...
diabeł rozrzucił ich po świecie,
ale i do kupy zniósł"...
@@@
Te słowa napisałem kilka godzin po spotkaniu z Janiną Kocimską - w 1993 roku. Po wielu latach, obejrzeniu wielu fimów i przeczytaniu książek o zsyłkach - mógłbym pokusić się o scenariusz, o opisanie dramatycznych emocji, codziennym obcowaniu ze śmiercią, o głodzie i chłodzie... Nie miałem odwagi. - Bo ktoś kto tego nie przeżył nie powinien się za takie pisanie brać!
TAK! Janina Kocimska miała rację!
***
.
Jan Kocimski pierwszy z prawej...
Janina Kocimska druga z lewej...
|
|
|
|
|
|
|
Dzisiaj stronę odwiedziło już 338 odwiedzający (419 wejścia) tutaj! |
|
|
|
|
|
|
|